10 marca 2011

Gretchen w Publicznej Służbie: Ostatki popielcowe

Trzepłam wymówieniem i poszłam, a przynajmniej tak bym chciała to widzieć, bo co prawda trzepłam, lecz trzymiesięczne wypowiedzenie nie pozwoli mi oddalić się za bardzo. Jak odbiorę sobie urlop, to zostają dwa miesiące.

Wiele znosiłam, jako ta męczennica co najmniej, ale dotknięcie mojego wrażliwego, omnipotentnego ego musiało się tak skończyć. Inne ujęcie może wskazywać, że po prostu tak musiało być. Już mi się nawet nie chce zagłębiać, w jakże skomplikowaną sytuację posterunku. Nie mój posterunek, nie moje zagłębienia.

Równiuteńko tydzień temu Neokier, któremu włosy dęba stanęły na widok rozmiarów obowiązków wynikających z miejskiej dotacji, spojrzał na mnie nagle i zachciał, żebym to ja właśnie wzięła dodatkowe zajęcia. Gdyż tak, a poza tym pomoc posterunkowi, a nie od dziś w tym kraju wiadomo, że dobro posterunku jest dobrem wspólnym, a jeszcze nie ma kto za bardzo, a ponadto...
Elementem zabawnym było to, że wyznaczone zadanie nijak nie mieściło się w moich godzinach pracy, godziny pracy można zmienić. Tak uważa Neokier, z czym ja się akurat nie zgadzam. Powiedziałam nie.
Gretchen, to tamto, zrób. Nie. Sytuacja tego wymaga, Gretchen - zupełnie jakby mnie chciał zwerbować do odziału walczącego w powstaniu. Nie. Chyba, że zrobię to na zlecenie za dodatkowe pieniądze. Nie - tym razem on. No to nie - znów ja.
W tej sytuacji zamieniam prośbę na polecenie służbowe, jaka jest twoja odpowiedź? Moja odpowiedż wciąż jest nie, mam inne zobowiązania zawodowe, układałam ten grafik przez miesiąc, zaakceptowałeś go.
Ponieważ odmawiasz wykonania polecenia służbowego - tu poczułam się jakbym była w Afganistanie - jestem zmuszony napisać notatkę (!) do Derekcji (!!!). Pisz. Ale wiesz jakie będą tego konsekwencje - zrezygnuję ze współpracy z tobą. Rezygnuj,
Ostatecznie zadanie wykona ktoś inny, nieważne. Wyszłam tydzień temu z posterunku z myślą, że to już za dużo.

Czas szybko leci, jak to prawda na grzybach, znowu środa. Zebranie. Neokier cedzi do mnie, że w nawiązaniu do rozmowy z poprzedniego tygodnia to on mi udziela nagany. Więc ja mu na to, że w nawiązaniu do rozmowy z poprzedniego tygodnia, to ja składam wymówienie.
I złożyłam.
Następnie odniosłam się do bezzasadności nagany, nadmieniłam coś o tym, że nikt nigdy ze mną tak nie rozmawiał zawodowo i nie będzie. Szast prast, po wszystkim.
Ulga. Prawdziwa, przenikająca do szpiku kości.

Dzień służby kończył się o piątej, a to bardzo wcześnie jak dla kogoś, kto od lat wychodził przed ósmą. Idąc do domu, nie biegnąc, idąc sobie spacerem, bo nie miałam już żadnej pracy do dziewiątej wieczorem, ze zdumieniem stwierdzałam dostępność sklepów. Z radości kupiłam szczotkę do zamiatania, która jest sprytnie zaprzyjaźniona z szufelką. Nabyłam butelkę martini, jedzenie dla Rudej, odebrałam list polecony z poczty. Luksus.
Wywlokłam Gretę na spacer, nadal spokojnie.
Jest trochę po szóstej, mam mnóstwo czasu, a jakoś udało mi się o tym zapomnieć. Zorientowałam się kiedy w jakimś szaleńczym tempie robiłam sobie coś do jedzenia, jednocześnie włączałam komputer, przerzucałam rzeczy z miejsca na miejsce.
Wariatka.
Kiedy to się stało, że zapomniałam i pogubiłam siebie? Pamiętam oczywiście kontekst mojego wysiłku, pamiętam jak z Najlepszą Szefową i jeszcze jedną koleżanką zapitalałyśmy jak głupie, żeby ratować posterunek. Żadnego wolnego dnia, w tym soboty czy niedzieli, przez wiele miesięcy.
O tym kontekście pouczył mnie dzisiaj Neokier, że on jest mianowicie. Odparłam tylko, że dobrze to znam, a nawet lepiej niż on, bo siedzę w tym od siedmiu lat, na tym posterunku.

Więc pamiętam, ale zrozumiałam jak to jest, kiedy przesuwasz granicę wydaje się to nie mieć żadnego znaczenia. Do czasu, na przykład takiego jaki mi się przytrafił dzisiaj.
Idee były szczytne tylko, że szczytne idee w dzisiejszym świecie...
Widzę jakie są skutki. Po sobie, po Najlepszej Szefowej...
Cena jest za wysoka.
Czy było warto? Nie, nie było.

Tak jasny jest dla mnie obraz działania tego systemu, że aż mnie ciarki przechodzą. Za jakiś czas nikt, kto cokolwiek znaczy, wie i umie, nie spojrzy nawet w kierunku Publicznej Służby. Konsekwencje są łatwe do wyobrażenia, bo już dzisiaj to widać w szpitalach, przychodniach, na moim podwórku.
Pewnym symbolem upadku jest dla mnie zawieszona dumnie przy rejestracji ogromna, oprawiona w ramy tablica “OBOWIĄZKI PACJENTA”. Wynika z niej, że pacjent ma być grzeczny, nie przeszkadzać i nie śmierdzieć.
Zapytałam gdzie jest tablica z prawami pacjenta - dojedzie, może gdzieś za dwa tygodnie...


Rozmawiamy z Olą o tym, ona już też bliżej drzwi, powiedziała dzisiaj, że najbardziej ją porusza, że jednak to my przegrałyśmy. Tak bywa w życiu - powiedziałam - ale nie wiem czy tak jest do końca, bo własnego zwycięstwa po prostu nie zobaczymy.
Jednak warto nie było.


Nauczyłam się, że nie każdą sprawiedliwą wojnę jest sens zaczynać. Dzisiaj ci, którzy zaczynali z Najlepszą Szefową i ze mną walkę o to wszystko, nawet z nami nie rozmawiają. Epicentrum zła jestem ja, manipulantka i intrygantka, do tego nieuczciwa. Kocioł wrze za moimi plecami. Oskarżenia, oszczerstwa, syf.
Za późno się zorientowałam...
Trudno, nic nie poradzę.

Wczoraj w nocy dotarło do mnie coś, co nazwało się dzisiaj, że wierząc w dobro, kompletnie straciłam z oczu, że ono nie dla każdego jest drogowskazem. Nie wzięłam pod uwagę wielu rzeczy, bo sądziłam, że ludziom można wierzyć. Można, w ograniczony sposób. Nie zawsze kiedy mówią tak, myślą tak. Nie zawsze kiedy cię chwalą, to cię szanują. Nie zawsze uczciwie mówią co myślą.
A potem kierunek wiatru się zmieni i zostajesz jak... I przyjdzie ktoś, kto na twoich oczach w sekundy zniszczy coś, co budowało ileś osób. Żadna nawet nie jęknie. Tylko ja się musiałam stawiać. Znowu.

Podsumowania na mnie naszły. Przypominam sobie swoje początki, staże, pierwsze dni w pracy, pomyłki (jedną wspominam do dzisiaj z przerażeniem), sukcesy, twarze moich pacjentek i pacjentów, którzy zawsze byli i będą istotą mojej pracy. Miałam szczęście pracować, przez jakiś czas, z ludźmi chrzaniącymi system.
Miałam wiele szczęścia. Nadal mam. Stworzyłyśmy z Najlepszą Szefową wspaniałe miejsce, do którego przychodzą ludzie i dobrze się w nim czują.

Coś się kończy, coś się zaczyna.

Jestem bardzo zmęczona, ale wracam do siebie.
Nie wiedziałam, że tyle mnie to kosztuje.