29 czerwca 2011

Spacerozofia

Do wczoraj żyłam w przekonaniu, że iluś tam rzeczy nie umiem i to wcale nie jest takie dziwne, bo nie wszystko trzeba umieć, a nawet możliwości takich człowiek w sobie nie ma, żeby takiemu zadaniu sprostać i wszystko umieć. Wiedzieć wszystkiego się nie da, a cóż dopiero umieć!
Nie umiem na przykład liczyć, ot taka przypadłość. W podstawowym zakresie to jeszcze ujdzie, ale już wyższy stopień wtajemniczenia nie jest dla mnie. Najbardziej rozpowszechnionym tego przykładem jest moje wystąpienie przed sądem, kiedy to nie umiałam odpowiedzieć na pytanie, w którym to roku zdarzenie miało miejsce, za to wiedziałam, że sześć lat temu. Wynik, który mi wyszedł zadziwił Wysoki Sąd, ale niech mroki wieczne pokryją tę sromotę moją.
Nie umiem malować co jest dla mnie tym bardziej bolesne, że w dzieciństwie chciałam być malarką i w powłóczystych szatach snuć się po łąkach, ze sztalugami i pędzlami.
Nie umiem grać w szachy, od tego akurat nie cierpię zanadto.
Nie stworzę strony internetowej, a dzisiaj się już żyć bez tego nie daje, dlatego szczególnie ciepłe słowa kieruję w stronę Izy i Marcina.
Nie umiem ugotować rosołu.
Pisać wierszy też nie.

Może zakończę tę niedokończoną listę. Gdybym chciała, żeby była wyczerpująca, musiałabym tutaj doczekać pierwszej siwizny.
Do wczoraj to wszystko wiedziałam, jak również wiedziałam co umiem, a o niektórych rzeczach w ogóle nie myślałam w tych kategoriach...
I tak oto wczorajszym porankiem, kiedy słońce zbliżało się w swej wędrówce do zenitu, wywędrowałam z psem w Ochotę. Piękna ta nasza Ochota w ciepłych porach roku, że serce ze wzruszenia się w piersi ściska, aczkolwiek o poranku moja z Gretą defilada jest raczej skromna i nastawiona zadaniowo. Zataczamy nasz krąg, czy raczej przemieszczamy się po wydreptanym prostokącie, aż tu:

- Proszę Pani! Niech pani tak tego psa nie ciągnie! - przez kilka sekund myślałam, że to nie do mnie, bo jak żyję nie widziałam ciągnionego amstaffa. Ba! Widziałam ludzi przez te smoki ciągniętych, samochody, i inne takie, lecz w drugą stronę to jeszcze nie widziałam. Po chwili okazało się, że to do mnie. A jednak.

- Widzę panią! - o matusiu ty moja... - Obserwuję panią od paru minut! Tak się nie chodzi z psem!

Patrzymy z Gretką po sobie, a może bardziej ja się gapię na nią, bo ta jest zajęta obwąchiwaniem każdego centymetra kwadratowego trawnika, który już miliony razy obwąchała centymetr po centymetrze... Kobieta Pokrzykująca się zbliża, szybko podejmuję decyzję o niereagowaniu. Nic nie powiem, będę unikać kontaktu wzrokowego, przełknę każdą uwagę.

- Proszę pani pies to takie stworzenie, które musi obwąchać wszystko, to jest dla niego bardzo ważne. Proszę sobie wejść na ten trawnik za nim, niech spokojnie się załatwi. Przecież widzę, że on się chce załatwić. - zrównała się już ze mną więc spacerujemy razem. Kiedy zwalniam ona na mnie czeka, wyprzedzić nie mam jak. - Kiedyś opiekowałam się psami, bezinteresownie, i wtedy się wszystkiego nauczyłam. O! Widzi pani jak on wącha! Tego jemu potrzeba i z pewnością zaraz się załatwi.

W tym miejscu błagałam w duchu tego mojego Gretę, żeby w żadnym wypadku nie sikał! Trzeba było błagać bardziej enumeratywnie, bo mój Greta postanowił zrobić kupę. Bogowie, cóż za brak lojalności...

- Oooooo! Mówiłam! - zwycięsko wykrzyknęła kobieta tak, że na poczcie ją usłyszeli. - Tak właśnie!

W tym momencie mój Greta spojrzał na kobietę, bo to jest dobry pies i wychowany zgodnie z zasadami savoi-vivre.

- Taaaaak, kochany! No widzisz! Ja się znam na psach. I pies czuje dobrą energię od człowieka. Sama pani widzi, że ode mnie też poczuł!
- wyjęłam z kieszeni stosowną torebkę... - Sprząta pani po nim, ale czy wy tu macie śmietniki na psie odchody? Nie macie chyba...

- Mamy, tam jest - nie wiem dlaczego akurat w tym momencie postanowiłam złamać zasady eksperymentu.

- No tak, macie. To dobrze. Proszę pani, to nie tak, że ja chcę panią pouczać, proszę tak tego nie odbierać. - dochodzimy już do Niemcewicza. Zaczynam się zastanawiać czy pani będzie wsiadała ze mną do windy... - Ma pani taką piękną smycz, może ją pani przepiąć i dać mu więcej swobody. Proszę dać mu więcej swobody! Tak, kochany! Tak! Ty wiesz, że ja ciebie rozumiem. Wiesz, pieski czują. O, i pani się uśmiecha.


Udało mi się skręcić i zgubić obecność pani, która jeszcze coś z oddali mówiła. Chyba.
Pogrążona na amen amenów zdałam sobie sprawę, że nie umiem spacerować z własnym psem. Niby coś tam przeczytałam, niby jakieś psy już miałam, a jak byłam durna, takąż pozostaję. Gdybym umiała, to obca osoba nie musiałaby krzyczeć przez pół uliczki, stając w obronie uciśnionego Grety. Cóż mam teraz zrobić? Może powinnam się przeszkolić? Albo zająć bezinteresownie psami, a wtedy one mi powiedzą, te psy?
Biedny Greta ciągany jest bezlitośnie...

Tyle się mówi o znieczulicy, a tu proszę.
Niektórzy przechodzą na drugą stronę, bo z bandziorem się spotkać nie chcą, a pani własnym życiem ryzykując... Ech...

Prawda jest taka, że psa mieć trzeba, bo nigdzie się człowiek tyle o sobie nie dowie, jak podczas spacerów z psem. Ostatecznie można psa wypożyczyć od przyjaciół, ale trzeba udawać właściciela.
Polecam rasy kontrowersyjne (wszelkie bandyckie się sprawdzają na medal), psy duże (dość terroru właścicieli dużych psów!), psy małe (oooo, jaki śliczniuni...), psy bez jednej rasy ( pareras). Krótko mówiąc wszelkie psy polecam.


A kolejne slajdy spacerowe właśnie mi przemykają po wewnętrznej pamięci...