27 lipca 2011

Nie zawsze jest piątek

Zaczęło się od dziwnego telefonu...

- Dzień dobry, chciałbym rozmawiać z mężem - uprzejmie informuje głos po drugiej stronie kabelka.

- Dzień dobry to pomyłka - odpowiadam grzecznie, bo każdemu wolno się pomylić, errare humanum est i per aspera ad astra. Ostatecznie nie wiem w jakim celu pan szuka męża i czyjego, bo mojego to wiadomo, że nie.

- Jak to pomyłka? - zadziwia się głos męski do głębi. To znaczy do głębi się zadziwia, a nie do głębi jest, to znaczy może i jest do głębi, ale nie taki znowu głęboko męski. - Czy to numer [w tym miejscu pada mój numer telefonu]?

- Tak, numer ma pan dobry, ale do kogo właściwie pan dzwoni? - zainteresowałam się prawdopodobnie z tego powodu, że pan szuka męża pod moim numerem, a jak okiem sięgam żadnego męża u siebie nie widzę. Ani własnego, ani cudzego, w ogóle mężów u mnie brak.

- ..... - nastała cisza i głos męski się rozłączył. Jaki niegrzeczny.

Był to jakiś tam dzień tygodnia, dajmy na to środa tylko się do tego założenia nie przywiązujmy. W końcu nie robię listy dziwnych telefonów.
W niedzielę udałam się do teatru z powodu otrzymanego zaproszenia na spektakl. Zanim się udałam przepoczwarzyłam się w kogoś na kształt kobiety, ciało swe wrzuciłam w sukienkę, wyszarpałam z szafy buty na obcasie i torebkę od psychiatrzycy, która w sam raz nadaje się na tego typu okazje. Torebka, nie psychiatrzyca.
Wyrychtowana poszłam do zaprzyjaźnionej restauracji i poprosiłam o zupę. Zaprzyjaźnione restauracje mają to do siebie, że jak się o coś poprosi, to się nawet dostaje i w kilka minut stała przede mną zupka pomidorowa przepyszna.
Jem sobie, aż tu sms...
Podskoczyłam z radości, bo lubię jak ktoś się do mnie odezwie, o moim istnieniu przypomni i nigdy nie wiadomo kto to może być... 
Z tego zestawu do smsa pasuje “o moim istnieniu przypomni”.
W pierwszej chwili nie zrozumiałam nic wcale, choć nie padło pytanie o męża, pytanie natomiast padło i głucho się rozbiło. Szło o to, czy ja mam jeszcze, poza rodzicami mojej matki, innych dziadków złożonych na cmentarzu.
Mąż... Dziadkowie... Czy to jakiś teleturniej? A może GUS ma takie niekonwencjonalne metody, w końcu ostatnio podobno był spis powszechny?
Okazało się, że to nie GUS, nie teleturniej, nie tajemniczy wielbiciel tylko siostra matki mojej zrodzona z tych samych rodziców.
Oszczędzę sobie opisu drzewa genealogicznego poprzestając na wzmiance, że ciotka moja od pięciu lat nie dawała znaku życia. Datuje się to dokładnie od czasu, w którym lekarze stwierdzili, że niebawem matka moja nie da już żadnego znaku życia i kiwali głowami. Cioteczka natenczas zniknęła niczym czar prysł, aż do tego dnia. Znamienne, że nie zapytowywuje czy siostra jej żywa, czy ja nie leżę złożona paraliżem czy inną depresją, nie. Ona się mnie pyta, sama znając odpowiedź.
Ma się rozumieć, że ja taki znowu głąb nie jestem, który nie chwyci w lot intencji, ale co mi szkodzi poudawać?
Nie odpisałam. Nie tam jakaś obraza, wściek, urażenie. Nic z tych rzeczy. Po prostu są ludzie, z którymi nie gadam, bo i nie ma o czym. Przepychać się nie będę.

Od tego czasu minął tydzień. Nie całkowity, jakieś takie pięć dni. A może dwanaście? Nie ma to większego znaczenia dla sprawy. Syn Najlepszej Szefowej wziął od niej klucze do naszego miejsca pracy ponieważ miał obiecane, że może sobie od czasu do czasu skorzystać z wanny, gdyż u nich tylko kabina z prysznicem występuje. Osobiście jak najbardziej jestem za wanną jako istota leniwa i lubiąca sobie do tej wanny nawrzucać życiodajnych soli, albo nawlewać olejków więc młodego mężczyznę rozumiałam.
Próbował wcześniej nas namówić na udostępnienie lokalu w celu zaproszenia znajomych co, o ile pamięć mnie nie myli, nazywa się imprezą, lecz dostał odpowiedź odmowną.
I tak właśnie pod pretekstem kąpieli w wannie wziął klucze od matki i urządził tam sobie randkę. Tym razem, zapewne na wszelki wypadek, nie pytał czy może.
O ile to akurat było sprytne, to zostawienie po sobie oczywistych śladów obecności co najmniej dwóch osób, już takie sprytne nie było.
Randka to nie impreza wszak, o randce wcześniej mowy nie było...
Posprzątałam po nich, bo nie bardzo miałam wyjście. Ciśnienie podskoczyło mi gwałtownie z powodu mianowicie takiego, że naprawdę nie lubię jak ktoś ze mnie robi wała... Bardziej poetycko nie umiem tego ująć.
Podjęłam decyzję stanowczą i trwałam przy niej, choć w przebłysku geniuszu postanowiłam zadzwonić do Pino, a to z racji jej wieku i zapytać czy ja nie świruję.
Wypowiadała się mętnie, choć ostatecznie coś wybąkała o mojej racji.
Używałam argumentów pokoleniowych, odwołując się do tego, że moje pokolenie jakoś lepiej się konspirowało co może mieć związek z bliskością stanu wojennego. Pino na to prychnęła i w odpowiedzi usłyszałam, że z tej perspektywy to mogę równie dobrze powołać się na Powstanie Warszawskie, do którego historycznie bliżej mam ja niż ona.
Reasumując: niektórzy w życiu są skazani na kabinę prysznicową i nic już tego nie zmieni.

Mogłabym jeszcze przywołać historię o tym jak spotkałam się w windzie z wózkiem. Ściślej mówiąc wsiadłam z psem do windy, w której była kobieta z dzieckiem w wózku. Zapytana zapewniłam, że pies nie gryzie i w ogóle miałam zamiar upchnięcia psa w komfortowym dla pani miejscu. Nie zdążyłam, bo pani nagle dostała histerii i powiedziała, że wysiada, że się boi. Zaproponowałam, że ja mogę wysiąść, ale już nie słuchała.
Więc mogłabym tę historię przywołać aczkolwiek banalna mi się wydaje. Ja w końcu rozumiem, że ludzie boją się psów.

Skoro nie ta historia, to może... o tak, ta. Doznałam ostatnio oświadczyn ze strony mężczyzny niezwykłego, z którym się zaprzyjaźniam w postępie geometrycznym. Tak sobie siedzimy w pobliskiej kawiarni, gawędzimy, pijemy wino. Jest tak miło, że normalnie wstać się nie chce i iść dokądkolwiek. Komary trochę napitalają na co nic się nie poradzi z powodu tego, że każdy ma swoją rolę w życiu do spełnienia. Przemawiam do mężczyzny i przemawiam do komarów.
Sielsko i anielsko, leniwa sobota.
Na co on się oświadcza, bo ja jakoby jestem taka i siaka. Nie będę się przechwalać, bo znowu mi ktoś zarzuci zachwyt nad własną osobą. Do tego nieuprawniony.
Ach! Tak! To prawda! Umówiłam się na wino z mężczyzną, który mi się oświadczył.
Warto jednak nadmienić, że ów mężczyzna jest gejem co wiem od niego.
Voila! Jaka piękna moja karma jest!

Zbieram sobie to wszystko w całość, a to tylko dwa tygodnie. Tym łatwiej.
Jak już zebrałam to mi wyszła historia o dwóch kotach idących przez pustynię.
Idą tak i idą, aż jeden mówi do drugiego: nie ogarniam tej kuwety.

Nie dziwię się kotom...

8 lipca 2011

Takie coś, jak odpowiedź bez pytania

Ci z Góry nie bardzo się kwapią, żeby z człowiekiem jego językiem porozmawiać, nie bardzo to rozumiałam i rozumiem, że wybrali jakiś dziwny system znaków, przeciwznaków, symboli, w ogóle jasno nie określają o co im chodzi, a człowiek tu się biedzi, żeby cokolwiek zrozumieć z tak zwanej rzeczywistości.
Człowiek biedny, nieszczęsny, słaby i durnowaty. Ot, taki sobie jeden z drugim.
Ja, osobiście rzecz biorąc, na żadne cuda nie liczę, bo co ja niby jestem?
A nawet, kimkolwiek bym nie była, to na odbiornik cudów nie wyglądam, a także się nie zapowiadam.
Przemieszczam się po świecie tym z lewa do prawa, z prawa do lewa, od góry do dołu i nazad.
Nigdy wiedzieć nie można co na czlowieka przyjdzie, i z której strony.

Idę sobie dwa dni temu, idę zwyczajnie, jak zazwyczaj idę. Na zmierzającej do mnie równoległej widzę kilka osób, co dość normalne jest o tej porze i w tym mieście.
Starsza kobieta z pierwszej linii zwalnia kroku, prawie niewidocznie, nie spieszy się idąc.

- Pani jest ładna. Proszę wybaczyć babci, jestem już starsza, nic pani nie zagraża, ale nie mogłam się powstrzymać, żeby tego nie powiedzieć. Pani naprawdę jest ładna. - Patrzy mi prosto w oczy, tym swoim mądrym wzrokiem, jaki mają tylko starsi ludzie. - Jestem już stara, proszę się nie gniewać. Życzę pani wszystkiego dobrego...

Wystarczyło mi przytomności umysłu, żeby podziękować i odwzajemnić życzenia, ale jednocześnie zupełnie mnie zatkało, wbiło w ziemię, wzruszyło, oszołomiło, oderwało.
Chyba wcześniej widywałam tę panią, ale nie bardzo jestem pewna. Tak mi się wydaje. Może jeszcze ją spotkam?

W gruncie rzeczy nie chodzi o to czy jestem ładna, czy brzydka, czy też stanowię formę pośrednią.
Może raczej chodzi o to, że jeśli coś w człowieku prawdziwie gaśnie i umiera, ale nie tak sobie dla idiotycznych żarcików... Może jeśli jakaś iskra dogasa, albo z czegoś się rezygnuje, albo uzna się coś za niebyłe, albo człowiek chce się pożegnać z czymś ważnym dotąd, a to jest cholernie istotne, to wtedy Bóg się odzywa?
Może Bóg wyraża swój sprzeciw wobec rezygnacji człowieka?
Może odpowiada na pytanie, które nigdy nie padło i nie dotyczy tego, o czym mówi odpowiedź?
Może odpowiedź wyprzedza pytanie, ale jakie ono by było?
Zawsze się je zna.
Więc Ci z Góry wierzą w nasze rozumienie, cokolwiek mocniej, niż my sami.

...

3 lipca 2011

Obiektywna Gretchen: Greta

Rok temu wesoła wycieczka wyruszyła w kierunku Góry Kalwarii, żeby zobaczyć szczeniaczki. Wesołość wycieczki była zmienna w czasie i osobach, jedynie Michał zachowywał się stabilnie. Ja byłam spięta jak agrafka, choć przecież wcale nie miałam pewności czy tę psinę wezmę, co więcej, właściwie to przecież miałam jej nie brać a jedynie zobaczyć.
Rozluźniłam się chwilowo już na miejscu, ale wtedy Baśka zamieniła się w papier ryżowy. Wyglądało na to, że Michał ma uciechę nie tylko z obecności psów, ale także z powodu reakcji każdej z nas z osobna. 

Basia zapomniała po prostu, że kiedyś pies ją pogryzł więc zapomniała też o tym powiedzieć. Zapomniała, że się boi.
Mój stan emocjonalny jest trudny do opisania. Z jednej strony chciałam ratować Basię, ale nie bardzo było przed czym, z drugiej usilnie próbowałam podjąć mądrą i dojrzałą decyzję, którą co prawda podjęłam wcześniej, ale w kwestii mądrych i dojrzałych decyzji to ja zaufania do siebie nie mam. Kotłowało się we mnie i przewalało, w tle słyszałam chichot Michała i ciche pojękiwania Basi, że tak tak śliczna, ojej, śliczna.
Ciekawe jakie to wszystko robiło wrażenie na ludziach z hodowli... W każdym razie okazało się, że są gotowi przekazać mi psa. Zadzwiające.
Dzisiaj to wszystko jest radośnie wspominaną anegdotą, lecz spójrzmy prawdzie w oczy: trzy godziny zawracałam ludziom głowę! Siedziałam z tą kluską, wstawałam, wkładałam ją do kojca, wyjmowałam, siadałam, wstawałam. Zadawałam pytania wszystkim dookoła, sobie. Że ja tam zawału z wylewem krwi do mózgu nie dostałam to cud.

Nastawienie społeczne do mojej decyzji było krytyczne i wyrażało się w okrzykach o moim szaleństwie, braku odpowiedzialności, że gdzie taki pies (yorka sobie weź), że sobie nie poradzę, że pies to obowiązek i dalej w tym duchu. Dodatkowo wiadomo, że amstaffy są brzydkie, a także zupełnie nieobliczalne.
Te wszystkie odgłosy zaczęły się we mnie odzywać...
Wiedziałam, że się przygotowałam od a do z, że wiem sporo o tych psach, że od czterech lat marzyłam i ciągle nie miałam możliwości, aż tu nagle możliwość mam, bo mi się nikt po decyzji nie plącze. Uciszyłam głosy, popatrzyłam w ten ryjek i wiedziałam to, co wiedziałam od początku.
Mogłam jej nie wziąć, ale już zostawić też nie...

I tak minął rok od tamtego dnia.
Greta z kluski zamieniła się w elegancką suczkę. Każdy kto ją zna, obdarowuje entuzjastycznymi uczuciami, które ona odwzajemnia wielokrotnie. Jest dobrym, mądrym psem, łagodnym dla środowiska ludzi i zwierząt. Jaki, prawda, pan taki kram.
Niekoniecznie był to łatwy rok, bo szczeniaczki zanim dorosną mają swoje odpały, co najczęściej przekłada się na realne straty w sprzęcie. Trudno, to tylko rzeczy.
Zagadką pozostanie sposób, w jaki Greta wydostawała się z zamkniętej klatki tak, że klatka pozostawała nienaruszona.
Chodziła ze mną do pracy, jeździ ze mną pociągiem kiedy pracuję w innym mieście.
Cieszę, że ją mam. Że jest taka, jaka jest i dzięki temu tyle już osób przekonało się, że należy mity oddzielać od rzeczywistości.




Stadko kluskowe zgromadzone przy misce. Moim zdaniem Greta to ten rudy, wypięty w stronę widza zadek.
/zdjęcie zrobiła Basia zanim pobladła/



Nic dodać, nic ująć.
/zdjęcie by Michał/



Pierwsze chwile w domu. Zdjęcie jest nieostre z powodu mojego wzruszenia.



Wizyta u mojej Rodzicielki, premierowa. Okazało się, że amstaffy nie są brzydkie.



Ruda zachowuje dystans. Sądziła chyba, że to jakiś niesmaczny żart, albo tymczasowy sublokator...



Miska opróżniona.


Pola Mokotowskie.


Negocjacje...


Dzień przed Wigilią...


Wyrośnięta kluska.