11 września 2011

Nowy Jork, 11 września, dziesięć lat później

Pokochałam Nowy Jork od pierwszego wejrzenia. Miłością totalną i bezkrytyczną. Mówią, że to brudne miasto i w nim śmierdzi, ale ja jakoś tego ani nie zauważyłam, ani nigdy nie poczułam. Zakochany człowiek jest ślepy. Być może.
Pamiętam, i nigdy nie zapomnę tego uderzenia powietrza po wyjściu z lotniska, zapachu miasta, dźwięków, ludzi.
Miasto, które nigdy nie śpi.
Pierwsze moje zetknięcie z rzeczywistością Stanów Zjednoczonych.
Przybyłam nastawiona krytycznie, wyjechałam oczarowana i zawsze już Nowy Jork pozostanie dla mnie symbolem. Żadne miasto nie zajęło tak ważnego miejsca w moim sercu, choć Lizbona była blisko.

11 września patrzyłam i nie wierzyłam. Poczułam to bardzo osobiście, jako atak na moje miejsce. Gwałtownie chciałam sobie przypomnieć, na której z Wież tak strasznie wiało... Na tej z anteną, no tak...
Pamiętam wejście do budynku, kolejkę ludzi, kino z filmem “NJ z lotu ptaka” i jakąś taką swoją radosność, że tu byłam, tu byłam, tu byłam. Potem ten durny amerykański wynalazek automatyczny “zrób sobie coś tam” i zrobiłam sobie małe takie coś tam, z napisem. Wszystko za dwadzieścia pięć centów.
Dach... Wspomnienie przeminęło z wiatrem, tak mi się wydawało, bo to nie było moje ulubione miejsce. Za bardzo turystyczne, ale nie dało się go pominąć.

Rzeczy oczywiste są najmniej widoczne, wrastają i są - nie zawracamy sobie nimi głowy. Do czasu.
Dziesięć lat temu płakałam jak dziecko wpatrzona w ekan telewizora, nie mogłam uwierzyć. Bolało fizycznie. Bolało, że ktoś uderzył w to cudowne dla mnie miejsce. Może to jakaś forma egoizmu? Może.
Przyszła myśl o ludziach, tych w pracy i tych, którzy na nich czekali. Patrzyłam na katastrofę. Na złamanie czegoś, co wydawało się nienaruszalne.
Wciąż na nowo odtwarzane kadry, sekundy zmieniające świat na zawsze.
Niby, bo świat się nie zmienił i nic nie wskazuje na to, żeby miał.
Tąpnięcie nie do wyobrażenia, rozpacz, gniew i ta typowa dla Amerykanów duma w w nieustępliwości, w niezałamaniu, w trwaniu, w sile, w jedności. Jeszcze my tak potrafimy. A może wszyscy tak potrafimy? My, ludzie? Nie wiem, ale chciałabym.

Byłam tam, chyba rok później, i zmiany nie dało się nie zauważyć. Flagi na samochodach, dziwna cisza w tym zagonionym, głośnym mieście.
Kiedy widzę “we’ll never forget” to nie mam wątpliwości, że to prawda. I nie dziwię się.
To musi być dla nich podobne do tego, jak ja patrzę na zdjęcia przedwojennej Warszawy i coś mi się takiego pojawia jak we’ll never forget... Choć to zupełnie inna sprawa, całkowicie inna, nieporównywalna, ale rozumiem. Osobiście.

Złamane miasta zachowują to w sobie, pewnie na zawsze.