10 marca 2011

Gretchen w Publicznej Służbie: Ostatki popielcowe

Trzepłam wymówieniem i poszłam, a przynajmniej tak bym chciała to widzieć, bo co prawda trzepłam, lecz trzymiesięczne wypowiedzenie nie pozwoli mi oddalić się za bardzo. Jak odbiorę sobie urlop, to zostają dwa miesiące.

Wiele znosiłam, jako ta męczennica co najmniej, ale dotknięcie mojego wrażliwego, omnipotentnego ego musiało się tak skończyć. Inne ujęcie może wskazywać, że po prostu tak musiało być. Już mi się nawet nie chce zagłębiać, w jakże skomplikowaną sytuację posterunku. Nie mój posterunek, nie moje zagłębienia.

Równiuteńko tydzień temu Neokier, któremu włosy dęba stanęły na widok rozmiarów obowiązków wynikających z miejskiej dotacji, spojrzał na mnie nagle i zachciał, żebym to ja właśnie wzięła dodatkowe zajęcia. Gdyż tak, a poza tym pomoc posterunkowi, a nie od dziś w tym kraju wiadomo, że dobro posterunku jest dobrem wspólnym, a jeszcze nie ma kto za bardzo, a ponadto...
Elementem zabawnym było to, że wyznaczone zadanie nijak nie mieściło się w moich godzinach pracy, godziny pracy można zmienić. Tak uważa Neokier, z czym ja się akurat nie zgadzam. Powiedziałam nie.
Gretchen, to tamto, zrób. Nie. Sytuacja tego wymaga, Gretchen - zupełnie jakby mnie chciał zwerbować do odziału walczącego w powstaniu. Nie. Chyba, że zrobię to na zlecenie za dodatkowe pieniądze. Nie - tym razem on. No to nie - znów ja.
W tej sytuacji zamieniam prośbę na polecenie służbowe, jaka jest twoja odpowiedź? Moja odpowiedż wciąż jest nie, mam inne zobowiązania zawodowe, układałam ten grafik przez miesiąc, zaakceptowałeś go.
Ponieważ odmawiasz wykonania polecenia służbowego - tu poczułam się jakbym była w Afganistanie - jestem zmuszony napisać notatkę (!) do Derekcji (!!!). Pisz. Ale wiesz jakie będą tego konsekwencje - zrezygnuję ze współpracy z tobą. Rezygnuj,
Ostatecznie zadanie wykona ktoś inny, nieważne. Wyszłam tydzień temu z posterunku z myślą, że to już za dużo.

Czas szybko leci, jak to prawda na grzybach, znowu środa. Zebranie. Neokier cedzi do mnie, że w nawiązaniu do rozmowy z poprzedniego tygodnia to on mi udziela nagany. Więc ja mu na to, że w nawiązaniu do rozmowy z poprzedniego tygodnia, to ja składam wymówienie.
I złożyłam.
Następnie odniosłam się do bezzasadności nagany, nadmieniłam coś o tym, że nikt nigdy ze mną tak nie rozmawiał zawodowo i nie będzie. Szast prast, po wszystkim.
Ulga. Prawdziwa, przenikająca do szpiku kości.

Dzień służby kończył się o piątej, a to bardzo wcześnie jak dla kogoś, kto od lat wychodził przed ósmą. Idąc do domu, nie biegnąc, idąc sobie spacerem, bo nie miałam już żadnej pracy do dziewiątej wieczorem, ze zdumieniem stwierdzałam dostępność sklepów. Z radości kupiłam szczotkę do zamiatania, która jest sprytnie zaprzyjaźniona z szufelką. Nabyłam butelkę martini, jedzenie dla Rudej, odebrałam list polecony z poczty. Luksus.
Wywlokłam Gretę na spacer, nadal spokojnie.
Jest trochę po szóstej, mam mnóstwo czasu, a jakoś udało mi się o tym zapomnieć. Zorientowałam się kiedy w jakimś szaleńczym tempie robiłam sobie coś do jedzenia, jednocześnie włączałam komputer, przerzucałam rzeczy z miejsca na miejsce.
Wariatka.
Kiedy to się stało, że zapomniałam i pogubiłam siebie? Pamiętam oczywiście kontekst mojego wysiłku, pamiętam jak z Najlepszą Szefową i jeszcze jedną koleżanką zapitalałyśmy jak głupie, żeby ratować posterunek. Żadnego wolnego dnia, w tym soboty czy niedzieli, przez wiele miesięcy.
O tym kontekście pouczył mnie dzisiaj Neokier, że on jest mianowicie. Odparłam tylko, że dobrze to znam, a nawet lepiej niż on, bo siedzę w tym od siedmiu lat, na tym posterunku.

Więc pamiętam, ale zrozumiałam jak to jest, kiedy przesuwasz granicę wydaje się to nie mieć żadnego znaczenia. Do czasu, na przykład takiego jaki mi się przytrafił dzisiaj.
Idee były szczytne tylko, że szczytne idee w dzisiejszym świecie...
Widzę jakie są skutki. Po sobie, po Najlepszej Szefowej...
Cena jest za wysoka.
Czy było warto? Nie, nie było.

Tak jasny jest dla mnie obraz działania tego systemu, że aż mnie ciarki przechodzą. Za jakiś czas nikt, kto cokolwiek znaczy, wie i umie, nie spojrzy nawet w kierunku Publicznej Służby. Konsekwencje są łatwe do wyobrażenia, bo już dzisiaj to widać w szpitalach, przychodniach, na moim podwórku.
Pewnym symbolem upadku jest dla mnie zawieszona dumnie przy rejestracji ogromna, oprawiona w ramy tablica “OBOWIĄZKI PACJENTA”. Wynika z niej, że pacjent ma być grzeczny, nie przeszkadzać i nie śmierdzieć.
Zapytałam gdzie jest tablica z prawami pacjenta - dojedzie, może gdzieś za dwa tygodnie...


Rozmawiamy z Olą o tym, ona już też bliżej drzwi, powiedziała dzisiaj, że najbardziej ją porusza, że jednak to my przegrałyśmy. Tak bywa w życiu - powiedziałam - ale nie wiem czy tak jest do końca, bo własnego zwycięstwa po prostu nie zobaczymy.
Jednak warto nie było.


Nauczyłam się, że nie każdą sprawiedliwą wojnę jest sens zaczynać. Dzisiaj ci, którzy zaczynali z Najlepszą Szefową i ze mną walkę o to wszystko, nawet z nami nie rozmawiają. Epicentrum zła jestem ja, manipulantka i intrygantka, do tego nieuczciwa. Kocioł wrze za moimi plecami. Oskarżenia, oszczerstwa, syf.
Za późno się zorientowałam...
Trudno, nic nie poradzę.

Wczoraj w nocy dotarło do mnie coś, co nazwało się dzisiaj, że wierząc w dobro, kompletnie straciłam z oczu, że ono nie dla każdego jest drogowskazem. Nie wzięłam pod uwagę wielu rzeczy, bo sądziłam, że ludziom można wierzyć. Można, w ograniczony sposób. Nie zawsze kiedy mówią tak, myślą tak. Nie zawsze kiedy cię chwalą, to cię szanują. Nie zawsze uczciwie mówią co myślą.
A potem kierunek wiatru się zmieni i zostajesz jak... I przyjdzie ktoś, kto na twoich oczach w sekundy zniszczy coś, co budowało ileś osób. Żadna nawet nie jęknie. Tylko ja się musiałam stawiać. Znowu.

Podsumowania na mnie naszły. Przypominam sobie swoje początki, staże, pierwsze dni w pracy, pomyłki (jedną wspominam do dzisiaj z przerażeniem), sukcesy, twarze moich pacjentek i pacjentów, którzy zawsze byli i będą istotą mojej pracy. Miałam szczęście pracować, przez jakiś czas, z ludźmi chrzaniącymi system.
Miałam wiele szczęścia. Nadal mam. Stworzyłyśmy z Najlepszą Szefową wspaniałe miejsce, do którego przychodzą ludzie i dobrze się w nim czują.

Coś się kończy, coś się zaczyna.

Jestem bardzo zmęczona, ale wracam do siebie.
Nie wiedziałam, że tyle mnie to kosztuje.

34 komentarze:

Pino MC pisze...

Hm... Głupio mi, bo przesłanie jest ważne, ale po dojściu do kropki też poczułam się nieco zmęczona. Może jednak Bażancie pisz zwięźlej, to blog, a nie rozprawka w gimnazjum. Albo chociaż zmniejsz ilość manieryzmów, momentami nie wiedziałam o co chodzi, i fruwające ryby mi przed oczami latały. ;D

No. Gratulacje itd już były na facebooku, więc nie będę się powtarzać.

Ble, pamiętam jak zasuwałaś 7/7, jak wreszcie pod koniec grudnia się umawiałyśmy na spotkanie, to byłam zdziwiona, że nagle przestajesz być zjawiskiem wirtualnym. Masakra.
Właśnie, może w sobotę pójdziemy do knajpy, ale to jeszcze zadzwonię.
Skoro też zauważyłaś, że była ŚP, to Ci powiem, że pobożność krakowska mnie wczoraj zadziwiła, wczoraj w Porcie w sali dla palących przez większość czasu siedziałyśmy tylko my. Zresztą plan był taki, że potem idziemy do kościoła, ale koleżanka się zbuntowała i zostałyśmy. Na moją zgubę zresztą, bo dobiłam przez to do promila i odwiozła mnie do domu policja :) napędzam koniunkturę Gabinetowi, zgodnie z wytycznymi Redaktora :p

dorka blee pisze...

Taaaak...
Coś się kończy, coś zaczyna.

Żal tylko, jeśli kończy się coś, w co włożyliśmy nasze serce; jakby kawałek wyrwano...

Mogę o tym opowiadać w nieskończoność. W pracy mojej znienawidzonej przez wiele lat koleżanki szykowały mnie na następcę dyrektorki.
Jak przyszło co do czego, okazało się, że wybrały inną koleżankę. A pod zaopiniowaniem przez Radę Pedagogiczną podrobiły mój podpis.

Jak zrobiłam za to awanturę, to się poobrażały. Jestem Samo Zło w pracy. Wszystko to moja wina teraz, choć przecież mają swoją dyrektorkę.

Ale trzeba byłoby spojrzeć sobie w oczy..

Właśnie. Najważniejsze to być sobą. Wtedy ZAWSZE można sobie spojrzeć w oczy.

Trzymam kciuki, Gre, abyś jak najmniej żałowała tego, co zrobiłaś.


PS: a ja szukam pracy. Ale w mojej sytuacji to niełatwe.

grześ pisze...

Pino, czepiasz siem, wcale nie za długie i gdzie ty te manieryzmy widzisz.

A policja chociaż sympatyczna była?

Pino MC pisze...

O matko, to teraz ja będę ta zua. No przepra, inne teksty na bezokoliczniku lepiej mi się czytało, nic nie poradzę. Bażant się nie obrazi jakby. Prawda? :)

Była szalenie sympatyczna, porozmawiałam sobie z panem policjantem o różnych rzeczach, rano doszłam do wniosku, że on mnie chyba podrywał (młody był), ale jak człowiek ma promil, to się robi nieuważny. Całe szczęście, że mnie uznał za poważną osobę (sic) i uwierzył, że się nie zabiję w domu, bo mogłam wylądować na izbie, a to już byłoby mniej zabawne, aczkolwiek izba w Krakowie mieści się przy ulicy Rozrywka.

Gretchen pisze...

Pino,

Bardzo dobrze, bo czytelnik miał poczuć się zmęczony i w niezrozumieniu oganiać się od fruwających ryb. :)
Tak właśnie to wyglądało i wygląda na żywo.

Obrażać się nie zamierzam, bo i za co niby?

Historia portowo-kościelna budzi we mnie refleksję, że policja było jako ta kara boska... :)

Gretchen pisze...

Dorciu,

Zapobiegliwie zaczęłam się żegnać z miejscem i tym wszystkim, co przez siedem lat się nim wiązało, już wcześniej. Teraz czuję tylko zmęczenie i gorycz.

Fragment Twojej historii, koszmarnej jak widzę, pokazuje mechanizm, który od lat obserwuję: najszybciej i najbardziej śmiertelnie obrażają się ludzie, którzy nas obrazili, a myśmy na to zareagowali.
Bo jak to tak, żeby komuś w oczy powiedzieć? Nieładnie.
Psychologicznie to jest łatwe do roztrzaskania, ale chwilami mi się nie chce...

Trzymam kciuki za nową pracę dla Ciebie, mocno trzymam.

Gretchen pisze...

Grzesiu,

Dzięki za wsparcie. :)

Manieryzmy, wymyśliła. Phi! :))

Pino MC pisze...

Zmęczony czytelnik oganiający się od fruwających ryb - ciekawa wizja.
W moim przypadku to te ryby jeszcze tupotały, o zgrozo. Chyba się starzeję.
Kara boska, yhm. Nie pij Pino, nie pij w środę, bo pojedziesz samochodem.

lawa pisze...

Lawa do Gretchen

Mam w dużym stopniu rozwiniętą empatię, a w stosunku do osób mi bliskich to współodczuwanie jak by mnie dotyczyło osobiście,
czyli ..".jestem smutna jak kondukt żałobny w deszczu ,pod wiatr".
Retrospektywnie rzecz biorąc i mnie przytrafiało się angażowanie w sprawy pracy i po co?Po czasie wniosek jest taki,nie warto.Ja najczęściej wkręcałam się sama w nadrabianie zaległości i organizowaniu lepszego miejsca pracy i tak jak u Was wkręcałam do tego innych roztaczając im wizję ulepszonego funkcjonowania.

Mnie wciągają w taki wir walki bezsensownej,albo pracy, zasłyszane hasła,np....każdy ma swoje Westerplatte (Jan Paweł II)i brnę,poświęcając swój czas,swoich bliskich,czas dla zwierząt.W domu robią się zaległości, w oczach zwierząt niedopieszczenie i wymówka.Nie raz zastanawiałam się po co ja to robię?

Podziwiam Twoją asertywność w stosunku do Neokiera.

Nic nowego nie dodam ,ale 2 miesiące bycia tam, skróć jakimś zwolnieniem lekarskim.

Gretchen pisze...

Pino,

Wzorcowy komentarz fruwający, choć zrozumiały. :)

Gretchen pisze...

Lawo,

Do tego co napisałaś, dodam jeszcze, że mam głębokie poczucie bezsensowności inwestowania takich pokładów energii w miejsce, które będąc częścią systemu nigdy się z niego nie wyodrębni.
Z tego wynikają rozmaite konsekwencje: od epizodu z zasłonami w oknach, po frazesy o dobru posterunku.

Ilość biurokratycznych wymogów rośnie w postępie geometrycznym, natomiast to, co najważniejsze znika gdzieś za zakrętem.

Zrozumiałam, że to już ostatni moment na przekierowanie swojej energii w inne miejsce, zanim pogrążę się w zgorzknieniu i rutynie.

Czu u Ciebie też już przyszła wiosna?

lawa pisze...

Lawa do Gretchen

Tylko słońce za oknem i cieplej,nie ma kwiatów i trawa nie zielona.Jeszcze tydzień temu miałam ochotę zmienić widok za oknem i pojechać do wiosennej Italii,tam kwitną już magnolie,moje ulubione kwiaty na drzewach,są tam olbrzymie na łysych gałęziach i w różnych kolorach,czerwone wyglądają ,jakby drzewo płonęło.Miejscowe magnolie (2)są w Sopocie,chyba jeszcze poniemieckie,odwiedzam je w czerwcu,Gdańsk to jałowa pustynia Scytów.

Pino MC pisze...

To już jest scyt scytów, jak można takie rzeczy o Gdańsku? Moje ulubione Podwale Staromiejskie, skwer im. Kobzdeja...

lawa pisze...

Lawa do Pino MC
Pino miałam na" myśli" brak magnolii w Gdańsku.A na skwerku Kobzdeja mogłyby wyglądać pięknie.Kilka posadzili obok fontanny na Filharmonicznej Ołowiance ,mają kolor fioletowy i są krzewiaste a nie drzewne.

Starałam się domyśleć co takiego w skwerku Kobzdeja i Podwalu Staromiejskim tak bardzo Ci się podoba?I nic mi z tego myślenia,czyżby codzienność bycia tam zabiła we mnie wrażliwość na piękno,czy nijakość tego miejsca pozawala mi traktować go bez zachwytu?
Darka Kobzdeja znałam,mieszkał na Mariackiej,pracował w szpitalu w Orłowie na neurologii,długo nie mogłam uwierzyć,że zmarł na zapalenie płuc,wydawało mi się ,ze lekarze nie umierają na takie choroby.Z racji szlachetności Jego charakteru i czynów dobry i taki skwerek.

Co do Podwala Staromiejskiego tez mnie nic nie zachwyca,domy tylko po jednej stronie ulicy,wszystkie odbudowane bez dbałości o ładną fasadę i układ oryginalny ulic z przed zniszczeń wyzwoleńczych.
Pino mieszkam przy Ogarnej i lubię chleb z piekarni Pellowskiego przy Podwalu Staromiejskim,bywam tam codziennie.
To co piszę to nie z malkontenctwa tylko z przyzwyczajenia,ze piękno można utrwalać po wielokroć w fotografii,malarstwie,a z Podwala,żadne miejsce nie chce nijak wpaść w oko mojemu malarzowi,zob.pauldmoch.com

Pino MC pisze...

Jak powiem do mojego kumpla "kochanie" to się pyta, czy zaczęłam pracować w piekarni Pellowski :D
Ten mój kumpel zresztą się przyjaźni z młodym Kobzdejem, w Gdańsku to chyba trochę jak w Krakowie, wszyscy wszystkich znają.

Nijakość miejsca? Hej, my tu mówimy o wejściu na Główne Miasto, skoro tam jest nijako, to jak jest Za Żelazną Bramą w Warszawie, w Nowej Hucie, w Wałbrzychu?

Przecież tam jest ta ceglana wieża, i targ, i spłonięta Katarzyna, i Brygidki na tyłach (hue, hue), i trzy kroki na Mariacką czy Chlebnicką, no przecież fajnie jest. :)

lawa pisze...

Lawa do Pino MC

Gdańsk to: cytuję...duża wiocha z tramwajami,pod okupacją Staży Miejskiej.

Od czasu do czasu wchodzę na wieżę mariacką i stamtąd rozciąga się widok na miasto,ale się nie rozciąga, widać tylko kilka ulic skupionych wokół kościoła.

Św.Katarzyna ma nowy dach,św.Brygida ma okropny ołtarz pomysłu wcześniejszego proboszcza,wieża to Baszta św.Jacka,wchodziła kiedyś w obręb murów obronnych i ją lubię,przyglądam się jej z przyjemnością.Hala Targowa odnowiona na błysk, hala butików pełnych towarów z byłego Stadionu Tysiąclecia,brak mi tej starej z handlarkami towarem od marynarzy.

Jeżeli nie popsułam Ci obrazu miasta,które lubisz i Ci się podoba,to na tym kończę zohydzenie.

piotr lalik pisze...

Bardzo mi się podoba to, o czym piszeszi jak piszesz. Po części wynika to z tego, że przyżywam podobne sytuacje, podziwiam Cię za odwagę, której mi brakuje. I mnie się podobająTwoje manieryzmy;) Pozdrawiam.

Pino MC pisze...

Oho, niedługo trzeba będzie zamontować bajerancką strzałę ;)

Gretchen pisze...

Gretchen do Lawy i Pino,

Jak Panie ładnie o tym Gdańsku rozmawiają... Nic nie rozumiem topograficznie, ale nie szkodzi.

Magnolie... Pamiętam Lawo te drzewne z Nowego Yorku, ci to mają dopiero, kolory, wszędobylstwo magnoliowe, ech...
Zaraz wyjdę na snoba, coś tak czuję. :)

W stolicy, o czy uprzejmie donoszę, wiosna! Ciepło, pachnie wiosną, trawniki zasrane, pardą.

Ponadto, dzisiaj zostałam zaproszona ponownie do Kwatery Głównej Derekcji. Ciekawe cóż oni ode mnie chcą? Intuicja mi mówi, że chcą skrócić okres wypowiedzenia.
Doniosę w środę co i jak.

Pozdrowienia dla Was. :)

Gretchen pisze...

Piotrze,

Bardzo Ci dziękuję za dobre słowo.
Może nie będzie to najszczęśliwsze określenie, ale cieszę się, że ktoś przeżywa podobne do moich sytuacje...

I wiesz, z odwagą to jest tak, że nie podejrzewa się jej obecności do chwili pierwszego testu. Potem już samo idzie, bo jak raz się nie zgodzisz, to nigdy więcej się nie zgodzisz.
Jeszcze jest to, co napisała Dorka, że trzeba dbać o spokój patrzenia we własne oblicze.
Jedni przy goleniu i myciu zębów, inni przy myciu zębów. :)

Pozdrowienia.

P.S. Czytam fragmenciki, bardzo lubię.

Gretchen pisze...

Moje Pino,

na wojnę się wybierasz?

:)

Pino MC pisze...

Na jaką wojnę? Zgubiłam trop fruwającej ryby. Jak to Watson.

Nowego Jorku zazdraszczam, specjalizuję się raczej w bardziej lokalnych włajażach...

"Kręgielnie przy stołach w karty za wolność naszą i waszą
Życie należy tylko do ciebie i do ciebie i do nas, nie mieszka tam
W literaturze na polach bitew bohaterów żałosnych w aminokwasach
Życie to Kraków, Gdańsk, Warszawa i tysiące innych miejsc"

http://www.youtube.com/watch?v=vWZ-yNWECHM

:)

piotr lalik pisze...

Ja Twojego bloga również czytam, chociaż rzadko zabieram głos;) Słowa Dorki o spokoju patrzenia we własne oblicze prawdziwie mnie urzekły. Ich prawdziwość. Automatycznie przypomniało mi się to, co powiedział pewien terapeuta do swoich pacjentów na grupowej terapii dla alkoholików dopiero podejmujących terapię: stanąć przed lustrem i spróbować powiedzieć "kocham cię". Jedna z osób będąca pacjentem na tej terapii spróbowała i z relacji wiem, że zmuszanie się do wyznania sobie miłości trwało długo i zakończyło się wyrzuconym do lustra "spierdalaj".

lawa pisze...

Lawa do Gretchen

Podłechtałaś mnie tym,...bo jak raz się nie zgodzisz......i nie zgodziłam się dzisiaj.NIE,usłyszały dwie koleżanki,które lubię,to żaden komfort, być po drugiej stronie.Gryzie mnie wiele słów,które powiedziałam,znowu nic to nie zmieni,ale nie chcę już dłużej pracować w koncepcji z którą się nie zgadzam.

Do Piotra

Fragmenciki to deserek literacki,zaskakują pomysłami.
Doskonale dawkujesz poznawanie Weroniki.
Dziękuję.

lawa pisze...

Lawa do Gretchen

Idy marcowe u Ciebie? Czy brak wiadomości to dobre wiadomości?

Gretchen pisze...

Pino,

Aktualnie to ja się w ogóle nie specjalizuję we włajażach, ale dzięki Twemu szlachetnemu zaproszeniu... Oraz zamierzam znaleźć miejsce, do którego można się udać z morderczym psem, a następnie się tam udać.

Co do strzały, to mi się skojarzyła z wojną, że strzała to broń taka. :)

Gretchen pisze...

Piotrze,

Jeśli porównać ilość moich komentarzy u Ciebie i Twoich u mnie, to... No wiesz... :)

Anegdota bardzo mi się spodobała i to jest naprawdę zaskakujące jak trudno ludziom powiedzieć coś dobrego o sobie, zwłaszcza do lustra. Serio.
Terapeutyczne zabiegi lustrzane są uważane przeze mnie, lecz na szczęście nie tylko, za jedne z najtrudniejszych dla pacjentów.

Pozdrowienia serdeczne.

Gretchen pisze...

Gretchen do Lawy,

Moje twarde nie, do którego zachęcałam i zachęcam, bo są takie sytuacje, że inaczej nie można, zakończyło się jednym wielkim sukcesem.

Neokier napisał na mnie donos, Derekcja mnie wezwała do Kwatery Głównej, wysłuchała wyjaśnień i przyznała mi całkowitą rację. Całkowitą!
Z mojej dobrej rady, żeby nie wyrywał się z naganą, gdyż jest bezpodstawna nie skorzystał, to ma. Ha!
Przy okazji skróciłam sobie okres wypowiedzenia i drzwi zamykam z końcem marca. Ha!

Mam poczucie wygranej walki i odzyskanej wolności.

Pozdrawiam :))

lawa pisze...

Lawa do Gretchen

Mało czasu rano,ale zdążyłam przeczytać o Twoim sukcesie w Dyrekcji i powaleniu Neokiera na "opatki".Zwycięstwo nad takim alfa to tylko potwierdzenie swojej racji,ale żadna satysfakcja.

Cieszy Wiktoria.

Włajaże utrudnione przez dobrodziejstwo inwentarza,wiem o tym od wielu lat,czasami wymieniamy się obowiązkiem zostania w domu,czasami zostawimy klucze komuś kto się zgodzi,rzadko jedziemy w kompletnym stanie w świat.

Gretchen pisze...

Gretchen do Lawy,

Racja to mała rzecz, a cieszy. :)
Pogawędzę sobie z Neokierem jeszcze zanim pójdę w świat.

W internecie można znaleźć już sporo miejsc, które zapraszają z inwentarzem. Nie wiem co prawda jaki jest skład gatunkowy Twojego inwentarza, ale jeśli będziesz chciała to mogę się podzielić znaleziskami.

Miłego dnia. :)

lawa pisze...

Lawa do Gretchen

Nasze dobrodziejstwo to piesek i 2 koty,piesek widoczny na jednym ze zdjęć,pauldmoch.com,leży w łóżku,tym od dwóch materacy.

To nie tylko sprawa pobytu w hotelach,ale też przemieszczania się,samoloty trzeba wyeliminować,zostaje samochód.Pies w podróży ,to żaden kłopot,gorzej z kotami,zawsze strach,ze wydylują na stacji benzynowej,z obcego dla nich pokoju hotelowego i można mnożyć nieszczęścia,którym trzeba wcześniej zapobiec.

Przeciwna jestem traktowaniu zwierząt jak psychoterapię czasową,do której się wraca,taką ciekawą teorię wysnuł mój znajomy psychiatra Kazimierz Kotowicz,że w Polsce ilość zwierząt domowych świadczy o kondycji psychicznej narodu,a raczej o niekondycji.

Pino MC pisze...

Jaki fajny piesek :))

lawa pisze...

Lawa do Pino MC

Wilczuś to wielka wzajemna miłość Pawła,Oni Wielcy Wilcy,ja i koty to inna planeta.

piotr lalik pisze...

do LAWA: bardzo dziękuję za miłe słowa le rany julek nie gadajmy o moim blogu (www.fragmenciki.blogspot.com) na innym blog!!!:) Równie serdecznie pozdrawiam!!!