21 lipca 2010

Gretchen w Publicznej Służbie: Się zepsuła kserokopiarka

Ledwie dzisiaj weszłam w progi mojego posterunku usłyszałam znajomy ton w słowie Gretchen.

Wypuściłam psa z przenośnej torby i już miałam się zastanowić co się zepsuło i wymaga naprawienia, ale nie zdążyłam ponieważ Najlepsza Szefowa wyartykułowała, że chodzi mianowicie o naszą kserokopiarkę połączoną z drukarką.
Wiele razy naprawiałam to jakże skomplikowane urządzenie wyciągając, wyszarpując czy też delikatnie wysuwając wkręcony w tryby papier.
Z dość tajemniczych powodów tylko ja wiem, choć w szkole mnie tego nie uczyli, gdzie się otwierają poszczególne części. Wiedza ta jest niezwykle ważna, bowiem trzeba wiedzieć, z której strony wyciągać, z której wyszarpywać, z której wysuwać.

Jest bardzo ciepło, bardzo jest ciepło.
W tych okolicznościach przyrody taszczę na własnym ramieniu niedużego amstaffa celem nielegalnej socjalizacji oraz z powodu, że nie chcę się z nią jeszcze rozstawać na tak długo. Oczywiście ze względu na jej dobro.

Więc jest cieplutko, a mimo to zaglądam do maszyny i od razu stwierdzam, że sprawa jest dość trudna i bez rozkręcania urządzenia się nie obejdzie. Na to Szefowa mówi, że wezwała pana do naprawy. Się pytam po co mam się tym zajmować w takim razie, a ona mi na to, że może będzie to oszczędność czasu, bo nie wiadomo kiedy przyjdzie pan, a ja wszak już jestem.
Fakt, jakaś mądrość w tym jest.

Dwie godziny później wkroczyło chłopię spocone niemożebnie i ani dzień dobry, ani skąd jest (ta dziesiejsza młodzież...), tylko pyta czy to ta maszyna. Potwierdzam, starannie zamykając drzwi, za którymi pies śpi snem głębokim.

Stanęłam sobie przy oknie przypatrując się nonszalancji chłopięcia. W pierwszej chwili dostrzegłam coś na kształt politowania, że baby same sobie papieru nie potrafią wyjąć z urządzenia, na co zarechotałam w duchu okrutnie.
Chłopię ocierało pot z czoła wykonując czynności jakie sama wykonałam, do tego w analogicznej kolejności o czym nadmieniłam szeptem Szefowej.
Duch dalej rechocze. Nie żeby mój duch był jakiś taki złośliwy, co to to nie, po prostu skonstatowałam, że dziecię nie przyniosło ze sobą nic prócz swojej spoconej osoby.
Żeby jeszcze atrakcyjnie się pocił, na przykład jak amerykański mechanik samochodowy utytłany smarem...

Nie pomagałam mu i nie przeszkadzałam, aż tu nagle poprosił o nóż. Ok, idę po nóż. Wzięłam nawet dwa, taki długaśny do chleba i zwyczajny o zaokrąglonym kształcie.
Ja patrzę, a ten wtłacza jeden z nich w śrubkę!
Bez wykonywania półobrotu sięgnęłam na półeczkę jednocześnie pytając czy śrubokręt nie byłby lepszy.
I proszę, okazało się, że byłby.
Ale to był zły śrubokręt.

Wyszłam na chwilę, niech mężczyzna sobie radzi.
Musiałam wrócić na prośbę Szefowej nadmieniającej, że zwariuje. Nie chciałabym dopuścić do takiego stanu, to wracam.

Maszyna nie rozkręcona, dzieciaczyna spocona. Hej!

Zasapał się już trochę biedak, aż doznał olśnienia, że można ten podługowaty nóż wcisnąć w maszynerię.
Pomysł dobry choć głupi.
Efektów brak, to się mnie zapytowywuje czy nie mam grubszej kartki. Jakiej grubszej się dopytałam i wyszło, że chodzi o tekturę.
Podałam teczkę czystą.
Znowu patrzę i widzę, że on próbuje wetknąć tę teczkę tam, gdzie wcześniej wpychał nóż.

Uznałam sprawę za beznadziejną mniej więcej w tym samym momencie co on.

- Nie da się. - wystękał.
- Widzę, że się nie da. Więc?
- Trzeba rozkręcić.
- Wiem. Więc?
- No nie wiem.
- To znaczy, że tak ma zostać?
- Nieeeee, no jutro ktoś przyjdzie.

Tak jak przyszedł bez dzień dobry, tak wyszedł bez do widzenia. Popatrzyłam na zamykające się za nim drzwi.
Następnie odpowiadałam na głupie pytania Szefowej czy naprawił? Czy dzisiaj wróci? I takie tam.

Zeźlona Szefowa zadzwoniła do przełożonej chłopięcia. Powiedziała co i jak, na co usłyszała: no z tymi chłopami to właśnie tak jest.
Może i jest, chętnie się zgodzę.

Nie minęło pół godziny odką wyszedł jak powrócił. Zawsze wracają.
Miał ze sobą chyba ze trzy śrubokręty!

Gmerał, gmerał i naprawił. Nie można było tak od razu?

Pewnie nie, bo jest gorąco, mówimy o Publicznej Służbie gdzie upałowy dzienny przydział wody na osobę wynosi 200 mililitrów.

Nawet pełnej szklanki wody nie przydzielą, podobnie jak nie przydzielą kompetentnego pracownika.

Tekst miał być o żywiołach w Publicznej Służbie, uznajmy ten tu oto za wstęp. W następnym będzie o ogniu i wodzie, chyba że rzeczywistość mnie zaskoczy, co jest codziennością w Publicznej Służbie.

6 komentarzy:

grześ pisze...

"Żeby jeszcze atrakcyjnie się pocił, na przykład jak amerykański mechanik samochodowy utytłany smarem... "

:)

Seksizm, proszę Pani, to jest, ten fragment:)

też dziś wykręcałem papier 9a właściwie wczoraj) z mojego wielofunkcyjnego sprzetu HP, ale udało się bez noż, śrubokręta i pocenia się:)

acz wkurzenie było i czasu też mi trochę to zajęło.

pzdr

Gretchen pisze...

Szanowny Panie,

Moim zdaniem bardziej seksistowskie jest zdanie, w którym nadmieniam o śrubokręcie, jeśli już chce się Pan czepiać. :)

Poza tym to on zaczął pierwszy z tą swoją pogardliwą postawą wobec naszych nieumiejętności. No.

A teraz mi powiedz Grzesiu: przyszłoby Ci do głowy wpychać nóż, albo teczkę w szczelinę urządzenia? Do tego podłączonego do prądu?

Tobie się udało bez takiej gimnastyki więc mi tu od seksistek nie wrzucaj. :))

A Pan już u naszych sąsiadów?

Pozdrowienia.

grześ pisze...

EEee, ja nic tam nie wpycham, po prostu wkurwiając się ciągnę kartkę, jednocześnie przyciskając wielokrotnie przycisk drukowania i jakoś zawsze ten papier wychodz.

Więc pan miał bardziej alternatywne pomysły na drukarkę:)

Nie, jadę w poniedziałek, w Dojczlandzie będę we wtorek, jak się koło środy dorę do netu, to oczywiście zajrzę na twój blog, by wrażenia opisać.

albo u siebie cuś sklecę:), ale to pewnie dopiero na początku sierpnia, jak mnie jakieś inspiracje tamtejsze dopadną i czasu starczy

A tekst może jeszcze jutro w Polszcze wyrychtować zdążę.

Gretchen pisze...

Osobiście uważam, że jeśli metody tradycyjne działają, to nie ma po co szukać alternatywnych. Myśl ta z pewnością jest uproszczeniem, lecz niech już tak zostanie w odniesieniu do śmiałych poczynań pana.


Czyli, że obchodzisz urodziny poza krajem naszym pięknym.
Nie szkodzi i tak będę Ci posyłać życzenia choćby telepatycznie, a wiadomo jak ta metoda działa.

Zdjęcia rób, żeby znak widoczny pozostał.

A przede wszystkim baw się dobrze i radośnie, oraz dawaj znaki. Mogą być dymne.

:)

Anonimowy pisze...

Hej, co tak pani szanowna zamilkla?

Pozdrowienia z Freiburga a wlasciwie z Emmendingen:)

Daje tylko znak zycia, bo nie mam weny na pisanie, choc w glowie tworzy mi sie tekst o tym za co grzes Dojczland lubi:)

pzdr

grzes, ktory haslo zapomnial i sie pod nickiem zalogowac nie moze

Gretchen pisze...

Grzesiu,

Zamilkłam, bo całkowicie paraliżuje mnie to co widzę, czytam i czego doświadczam.
Zbieram się niby w sobie, żeby o tym napisać, ale zaraz pojawia się myśl: po co?

Korzystaj z tego, że możesz sobie odpocząć gdzieś z dala.

Pozdrówka.