6 lipca 2010

Obiektywna Gretchen: Marzenie

Spełniłam swoje marzenie, a to jest niesamowite uczucie, coś między niedowierzaniem i zachwytem. Mogę je codziennie obserwować patrząc jak rośnie, chociaż po dwóch dniach urosła mało radykalnie.

Jeśli nie liczyć dwóch osób, wszyscy się sprzeciwiali jej obecności w moim życiu. A to dlatego że... albo właśnie dlatego że...
Mniejszość mówiła, żeby iść za głosem serca, że marzenia trzeba spełniać póki życie trwa, że nie ma na co czekać skoro tak chcę.

Więc...

Wszystko się odbyło dziwnie, ale dość szybko na ostatniej prostej.
Trzy lata je obserwowałam z oddali.
Dwa tygodnie temu zaczęłam czytać, potwierdzać i zaprzeczać, rozważać, kombinować - teoria przed praktyką.
Teoria mnie przekonała, lecz praktyki jak nie było widać, tak niewidoczną pozostawała.

Wymyśliłam wycieczkę do hodowli celem zweryfikowania wiedzy z uczuciami i w pierwszej chwili było kiepsko.

Dziewięć klusek leżało w pozach jestem szczeniaczkiem tylko, że trochę mnie zaniepokoiła nieobecność osobników dorosłych. Były jakieś dwa, w tym jeden czarny potwór, oba uwiązane z daleka od gości...
Nie, czegoś takiego nie chcę, tego się obawiam.
Pojawiła się myśl o ucieczce.

Pojechałam tam z kilkoma pytaniami, wątpliwościami i nadmiernym poziomem emocji, które odmóżdżyły mnie za bardzo. Oczywiście zadawałam pytania tylko jakoś dziwnie nie mogłam usłyszeć odpowiedzi padających z ust pani Ani.
Baśka i Michał mieli niezłą rozrywkę patrząc na mnie w tym wszystkim i nic specjalnie nie mówili czemu się nie dziwię, choć coś jednak mogliby powiedzieć.

Kluskowa sielanka nadal mnie nie przekonywała, jakby z tła usłyszałam wypuść je z domu i oczom moim ukazało się cwałujące w naszym kierunku ośmioosobowe stado jak najbardziej dorosłych osobników. Nie sądzę bym kiedykolwiek zapomniała to wrażenie: GIGANTYCZNE stado naturalnych morderców łukiem zmierza prosto na mnie...
Nie zdążyłam nic pomyśleć. Życie nie przewinęło mi się przed oczami w przyspieszonym tempie, nie poczułam czy się boję, czy wpadam w panikę, w ogóle nic nie poczułam oprócz dziwnego, lekkiego ukłucia, które mogło znaczyć tyleż wszystko, co nic.
Nie trwało to tyle, ile zajmuje przeczytanie słów.
Dziesiątki sekund bezmyślnych przebijało tylko zdziwienie, albo nie wiem co.

Osiem Mordujących Ludzi Potworów oplotło mnie w czułym merdaniu, sapaniu, oblizywaniu i przynoszeniu piłeczki. Suki, psy, emeryci, renciści, młodziaki, jedna szczenna suka.

Michał się rozpsił jak to on, Baśka zastygła woskowo, ja poczułam o co chodzi, biega, a także w czym rzecz. Instynktownie działałam wyciągając ręce, zbliżając twarz i patrzyłam w te mordercze oczy z zadziwieniem, że są tak przepełnione dobrocią i łagodnością.

Jedno słowo pani Ani wystarczało. Jedno słowo: odejdź, zostaw, przesuń się, nie pchaj się, daj pani spokój (to w odniesieniu do Basi bladej jak papier ryżowy), a one bez sekundy zastanowienia robiły co mówiła i to bez bólu, ociągania się, marudzenia.

- Nie ma hierarchii w tym stadzie - mówi pani Ania - nie może jej być. Śmieszą mnie i denerwują młodzi hodowcy piszący o rangach stadnych tej rasy. Ja jestem przewodnikiem stada, reszta jest na tym samym poziomie.

- Yhmmmm - pomyślam i wymamrotałam.

- Takiemu psu trzeba dać miłość i przytulanie w dużej ilości, bo są bardzo czułe, ale pies zawsze ma robić tak jak ty chcesz Gretchen, nie jak on.

- Yhmmmmmmmmmmm.

Dostałam instrukcje.

Podjęłam decyzję.

Wgłębiałam się, wgłebiam i nadal wgłębiać się będę w zakamarki duszy tych dzielnych, niewiarygodnych, niepowtarzalnych psów będących ofiarami ludzkiej głupoty, pychy i kompleksów.

Doświadczone nie jest dla mnie kwestionowalne - przeżyłam wypad ośmiu obcych amstaffów, na ich terenie, wobec zupełnie obcych ludzi. Żaden nie skrzywił się nawet na strach Basi, która w duchu sobie powtarzała nie mogę się bać! nie mogę się bać! , co jak wiadomo guzik daje w zmierzeniu z morderczym instynktem, a nawet wręcz przeciwnie daje.

Wzięłam ją.
Arystokratkę o potwierdzonych korzeniach. Piękną, mądrą, czułą, siedmiotygodniową.
Tatuś nosi imię Narcotic więc mniej więcej jest z branży, choć urodą nie grzeszy w moich oczach. Matka Jessy jest uosobieniem piękna amstaffa. Młoda, to sam miód i cud.

Otworzyłam sobie drzwi do wieloletniej przygody z siłą, która budzi respekt tym bardziej, że nie jest bezmyślna.
Z mądrością widoczną już dzisiaj.
Z zaufaniem do siebie.

Spełniłam marzenie i zyskałam przyjaciela.

Dałam jej na imię Greta.

Voila!








11 komentarzy:

Igła pisze...

Po pierwszym zdaniu wiedziałem, że to pies.
Weź se drugiego i nazwij go Hans.

Hehehehe

Gretchen pisze...

Igła,

Nie chcę drugiego, jeden mi absolutnie wystarczy Złośliwcze.

Pozdrowienia. :)

grześ pisze...

O kurde, cudna jest.

Masakra...

Życie jest piękne jednak:)

pzdr

grześ pisze...

O kurde, cudna jest.

Masakra...

Życie jest piękne jednak:)

pzdr

grześ pisze...

O kurde, cudna jest.

Masakra...

Życie jest piękne jednak:)

pzdr

grześ pisze...

O kurde, cudna jest.

Masakra...

Życie jest piękne jednak:)

pzdr

Gretchen pisze...

Grzesiu,

Z wrażenia powtórzyłeś to aż cztery razy. :))

Ale ja to rozumiem, bo sama to mówię tyle razy, ile razy na nią spojrzę.
Greta ma siedem tygodni i wszystko łapie w lot, więc boję się co będzie dalej. Oby nie zaczęła prowadzić bloga.

Życie z nią jest o wiele piękniejsze niż bez niej, choć zdaje się, że Ruda ma w tej sprawie zdanie odrębne.

Pozdrówka.

P.S. Już lipiec!

grześ pisze...

O właśnie, co na to kot?

A ty nie miałaś jakiegoś innego piesa wcześniej?

Bo jakieś zdjęcia w odmętach pamięci mi się kojarzą, ale może to nie był własny osobisty pies:)

A z tym lipcem, zabawne, bo miałem w komentarzu napisać, że lipiec jest:), ale tylko o tym pomyślałem, nie pisząc

Telepatia jednak działa:)

Mam nadzieję, że ten komentarz ukaże się w wersji niezdublowanej.

Gretchen pisze...

Grzesiu,

Miałam piesa, ale poszedł sobie z Eksmenem...

Ruda w pierwszej chwili była wstrząśnięta widokiem Grety. Wyglądała jakby nie wiedziała do czego to przypasować i na wszelki wypadek przemieszczała się z ominięciem podłogi.
Postanowiła też wyrazić swoją dezaprobatę dla takiego stanu faktycznego i demonstracyjnie spać na szafie.

Teraz jest już tak, że Ruda chodzi po podłodze :), Greta jest baaaardzo zaciekawiona co to jest takiego, ale kiedy mówię żeby nie podchodziła, to się słucha czym wprowadza mnie w osłupienie.

Mieszkają więc w domu trzy istoty, które dziwią się w trybie zmianowym.

Staram się nie wtrącać bez potrzeby i niczego nie przyspieszam trzymając kciuki za przyjaźń.

Chciałam przygody, to mam przygodę. :))

Piękny ten lipiec.

Pozdrawiam telepatycznie.

:)

Jakub Niemczynowicz pisze...

O!
Czyli takiego piesa mieć będziesz Gretchen:)

Jestem przywiązany do tego mojego kundla, z którym się ostatnio tylko przez telefon słyszę :D

Wiem, że przyjdzie taki dzień, że odejdzie. Jeszcze nie wiem, czy będę miał następnego, ale bardzo bym chciał.

Czasami cisza jest nieznośna, a na takiego wiernego przyjaciela, zawsze można liczyć. Pogadać sobie, pospacerować, powygłupiać na łące, czy brodząc po kolana w śniegu :)

Pozdrawiam

Gretchen pisze...

Partyzancie,

Nieważne JAKI jest pies, ważne jest coś zupełnie innego.

Kilka lat temu sobie wymarzyłam amstaffa, taki świr niezrozumiały.
Może mam tak, że jestem gotowa pokochać psa, którego większość ma za chodzące zło?
Moja skłonność do odrzucanych jest spora. :)

Przerzuciłam sieć wszechświatową i można w niej znaleźć wiele złego o tych psach, a mało kto zwraca uwagę na dobro, oddanie, łagodność.
Ludzie, którzy mnie dobrze znają nie mają wątpliwości, że to będzie mentalny jamnik. :)
Tylko nikomu nie mów.

Pooglądałam filmy z walk tych psów - konsekwencje ludzkiej głupoty i budowania sobie ego na cierpieniu zwierzęcia. Nie da się na to patrzeć, ale patrzyłam, żeby się dowiedzieć.

Zgadzam się z Tobą, że taki towarzysz i przyjaciel jest niezastąpiony i nie ma znaczenia jakie ma korzenie. Czy to rasowy arustokrata, czy dowód boskiej miłości do wszystkiego co żyje.
Pogadasz, popatrzysz w te oczy i wiesz tak samo jak on wie.

Jednym słowem: odlot, albo jakby powiedział Grześ, masakra.

Pierwszy spacer odbędzie się 1 sierpnia, bo to jeszcze maluch i trzeba poczekać.

A co do odchodzenia...
Wszyscy odchodzimy, niektórzy z nas mają szczęście, że ktoś im towarzyszy.
W tym, niektóre zwierzęta.

I zobacz, miłość zawsze jest najważniejsza.

Pozdrowienia Partyzancie.