27 listopada 2010

Małgosia [2]

Takie małe pudełeczko, a pomieściło kogoś tak niezwykłego. Dziwne.

Jeszcze dziwniejsze było to, że kiedy dostałam wiadomość, że Małgosia umarła nie poczułam nic... Przez sekundę miałam podobne wrażenie do tego, które czasami odczuwam zasypiając - coś jak spadanie.
Może myśląc o tym co godzinę przygotowałam się, a może śmierć nie odbiera obecności, a może jestem pozbawiona czucia.

Wtedy, w tamtą środę spotkałyśmy się u niej całkowicie odmienionej chorobą. Kilka dni później była już w szpitalu na Banacha, pogorszyły się wyniki badań. Poszłam do niej i byłam przekonana, że umiera na moich oczach, ale nie. Jeszcze trafiła do hospicjum na Krakowskim Przedmieściu i znowu dzięki niej doświadczyłam czegoś, czego zawsze się bałam. Pamiętam, na początku mojej drogi zawodowej, praca w hospicjum wydawała mi się zupełnie poza moimi możliwościami, bo nie udźwignę, bo się boję. A jeszcze wcześniej, od dziecka właściwie, najbardziej bałam się raka.
Tego dnia, którego wyszłam z hospicjum na Krakowskie, Królewski Trakt, w przeddzień Wszystkich Świętych... Samo w sobie to już jest pełne tego z czego Małgosia żartowała... Nieważne.
Więc kiedy stamtąd wyszłam miałam dwie myśli. Może instynktowanie boimy się czegoś co nas spotka w takiej czy innej formie, a może bojąc się tego dajemy szansę Tym z Góry, żeby zainterweniowali dając to i oswajając?
Choroba mojej mamy przygotowała mnie na śmierć Małgosi, a śmierć Małgosi w pewien sposób przygotowuje mnie na śmierć mamy. Takie dziwne koło w czasie i przestrzeni, jak mechanizm zegarka, w którym jeden tryb wspomaga kolejny. Pomiędzy nimi Bożenka.
Nie wierzę w przypadki.
Myśl druga... Dzisiaj nie boję się hospicjum. Mogłabym.
Dziękuję Małgosiu.

Próbowałam pisać na bieżąco, żeby... Nie wiem co ma być po żeby. Pisałam i przestawałam. Znowu chciałam i nie mogłam.
Zachowały się z tego pisania fragmenty.

20 października

Nie umiem się poskładać z jej umieraniem, ciągle i ciągle chcę coś powiedzieć, a ona już nie bardzo może słuchać. Chyba. Nie wiem, nie wiem jak to jest umierać w taki sposób.
Jeszcze trzy tygodnie temu, kiedy u niej byłam, sponiewierna chorobą, wycieńczona, zmieniona nie do poznania była sobą. Niewiele płakałyśmy, troszkę się śmiałyśmy, trzymałyśmy się za ręce bo była zbyt krucha na przytulanie. Głaskałam ją po tych króciuteńkich włosach jak u szczeniaczka, tak mówiła, jak u szczeniaczka. Lewą rękę i pól twarzy odebrał jej udar, jakby raka było mało, choć właściwie to rak wywołał udar. Guzy w mózgu. Domowe hospicjum.

W doskonały sposób pamiętam ją zdrową i mogę przerzucać obrazy, jak zdjęcia w albumie, a sama już nie wiem czy to mi bardziej pomaga, czy przeszkadza.

Wtedy, u niej w domu, żadna z nas nie miała złudzeń, choć nie rozmawiałyśmy w sposób ostateczny, dotykałyśmy tego, lecz jeszcze z jakimś marginesem na czas. Czas, czym to coś w ogóle jest?

- Nie ma we mnie żadnej paniki, nie boję się. Kiedyś myślałam, że gdyby przytrafiła mi się taka sytuacja to zupełnie bym się nie pozbierała, a teraz jestem spokojna.
-Na pewno? Tak?
-Tak, jestem spokojna, tylko wiesz... Szkoda... Tak szybko...

Nie umiałam zatrzymać łez, ona też nie.

- O różnych rzeczach myślę. Najbardziej lubię myśleć o tych dobrych chwilach, ważnych i ty tam jesteś najczęściej. Pamiętaj o tym Gosiaczku. - powiedziała to tak, że od razu wiedziałam, że mam zapamiętać na zawsze - Tylko wiesz, czytać już nie mogę, bo mi litery skaczą przed oczami.
- Przywiozę Ci książki nagrane i będziesz sobie słuchać, chcesz?
- Tak, pewnie, jeśli masz.
- Mam. - skłamałam wiedząc, że nie zgodzi się na kupowanie sobie czegokolwiek - przywiozę Ci w przyszłym tygodniu.

W przyszłym tygodniu. Mnie się kurwa wydawało, że jest jakiś przyszły tydzień. Pojechałam i kupiłam pięć. I takie coś śmieszne, że można sobie swoje imię w doniczce zasadzić, znaczy fasolkę, i to wyrasta i rośnie. Potem wysłałam smsa, żeby jej nie męczyć rozmową, że mam książki i coś jeszcze, ale nie powiem co.
Dzwoniłam i nie odbierała, żadna nowość, czasem nie odbiera, bo śpi, albo jest zmęczona, albo nie ma ochoty.
W końcu odebrała.
Nie wiedziała gdzie jest, czy to dom, czy szpital...

Zadzwoniłam w niedzielę, 17 października, w nasze imieniny, o których dowiedziała się ode mnie. Mogła nie wiedzieć gdzie jest i czy to dzień jej imienin, ale rozmawiałyśmy chyba ponad godzinę, nie liczyłam.
Jeżeli w ogóle może paść między ludźmi w takiej sytuacji wszystko co najważniejsze, to w tej rozmowie nam się udało. Nie wiem czy jeszcze cień podobnej będzie, bo minęły od tego czasu długie dla niej trzy dni.
Wiem, że ludzie się żegnają, ale ja takiego pożegnania wcześniej nie przeżyłam.
Nie mam poczucia, że powiedziałam wszystko, ale wszystkiego nie da się powiedzieć, po prostu się nie da.

- Gdziekolwiek będziesz, będę z tobą.
- Ja też, Gosiaczku.
- Nie stracimy kontaktu kochana, nie stracimy zobaczysz.
- Tak.
- Czy myśmy nie podeszły nazbyt arogancko do czasu?
- Tak, za bardzo arogancko. - to “tak” zabrzmiało bardzo mocno.
- Wiesz, że jesteś jedną z najważniejszych osób w moim życiu...
- Gosiaczku, ty...

Ryczymy obie w te głupie słuchawki.

- Chciałabym cię jeszcze zobaczyć.
- Chciałabym cię przytulić. Przyjdę do ciebie.
- Przyjdź.
- Miałyśmy siedzieć razem w górach na starość i z kim ja teraz będę siedzieć? Nie opuścisz mnie, prawda?
- Nie, nie opuszczę.

To są tylko wyrywki. Siedemdziesięciu procent jej słów nie rozumiałam przez ten udar i leki.

21, 22 października

W czwartek poszłam do szpitala.
Spóźniłam się o kilka godzin. Nie, nie umarła. Żyła, ale odleciała daleko i nie ma z nią kontaktu.

Naprawdę sądziłam, że to koniec. Lekarz mówił, że może kilka godzin, może kilka dni. Ścięta lekami cały czas spała, tylko osoby przy jej łóżku się zmieniały.

Jeszcze raz rozmawiałyśmy na Krakowskim. Zawiozłam jej te książki do słuchania i zdobywanego siecią od przyjaciela Mistrza i Małgorzatę. Fasolki nie zabrałam, to nie miało sensu. Postanowiłam zostawić ją u siebie i zasadzić jako znak, symbol.

Cierpiała. Mówiła, że ją boli. Mówiła, że ciągle ktoś przychodzi i ją głaszcze aż głowa od tego boli i pewnie jeszcze od tego guza. Przepraszała za zapach. Znam ją, wiem co ją wnerwiało. Zostawiłam płyty z książkami i Mistrza z Małgorzatą wgranego na iPoda, którego dostałam od Merlota. Światy ludzi przenikają się bez ich udziału...
Powiedziałam, że jeszcze przyjdę. Już nie przyszłam. Kolejny kamyk w uświadamianiu sobie własnego niewolnictwa - umarła dobę przed pierwszym wolnym dniem, w którym miałam możliwość do niej iść. Nie bardzo chciała już odwiedzin, ale jestem pewna, że dla mnie byłby wyjątek. Nie zdążyłam, bo nie miałam kiedy. Absurdalne.

Na pogrzeb Małgosi pojechałam z Darkiem i Magdą, kilka lat temu pracowaliśmy razem i teraz była okazja, żeby znowu razem się spotkać.
Zaproponowałam, żebyśmy kupili białe róże. Bukiet cholera, nie wieniec, bo Gośka śmiechem by nas zabiła widząc jak z poważnymi minami wkraczamy do kościoła niosąc ten wieniec.
Wszyscy z tamtego czasu byli.
Położyłam kwiaty i zobaczyłam, że Krzyś, gosiowy mężczyna siedzi w ławce zupełnie sam, tuż obok tego pudełeczka. Usiadłam obok niego, a Darek obok mnie. Pogłaskałam Krzysia jakbym chciała powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Tylko skąd mogę to wiedzieć?

Msza. Naprawdę piękna, trochę nadęta jak przy pogrzebie, wzniosła i smutna. Chociaż z całą pewnością ten młody ksiądz jej się podobał, a ten drugi, cudzoziemiec, być może Hindus, bardzo śmiesznie czytał po polsku. Tylko jej się mogło coś takiego trafić.
Na koniec Tadeusz, zupełnie jak w amerykańskich filmach wyszedł i powiedział parę słów. Do niej, o niej, do jej rodziny. Coś było w tych słowach takiego, że poczułam zapach moich rozmów z Małgosią i popłakałam sobie cichutko jednocześnie słysząc jej głos, że weź już przestań. Chwilami naprawdę była nie do wytrzymania.

Pudełeczko złożone. I już. Jest wolna. Zresztą zawsze była, w tak doskonały sposób.

Wsiadłam z Darkiem do samochodu i gdzieś tam za Raszynem, pomiędzy samochodami skakał sobie czarny balonik. Pewnie jakaś promocja, a my że to znak od Małgosi. Te ludzie to są...

W Wigilię minie rok jak do mnie zadzwoniła, że coś jest źle.

Każdy 17 października będzie wspomnieniem naszej rozmowy.

Nigdy nie znajdę słów, żeby opowiedzieć jaka była.

Czuję się uboższa o to wszystko o czym jeszcze mogłyśmy porozmawiać, ale nie czuję się opuszczona.

Niebawem zasadzę fasolkę.



20 komentarzy:

grześ pisze...

Kurde, trudno komentować...

Mogę egoistycznie?
Rozsypałem się dziś...

A. dwa razy zadzwonił po tym, jak się rozsypałem i pokazałem, że se nie radze, że jestem cienias itd

Kurwa, przyjaźń est fajna, le muszę se sam z sobą poradzić.

Najgłupsze, że pomogło mi się przytulanie z facetem:),jednak nie ma to jak best friend, co z tego,że obaj sa hetero, bliskość jest ważna:)

Rozpadam się, dobrze, że jest praca...

Kurde, nie powinienem pić alkoholu:)

Sorry za ten wpis, ale dziś mam fazę na głupoty i na przepraszanie za nie:)

dorka blee pisze...

Grześ,
biedni jesteście, faceci, z tym społecznym zakazem przytulania i koniecznością tłumaczenia... Serio. To głupie, że babki mogą się tulić bezkarnie, a wy zaraz pedały.
Wkurza mnie to.

dorka blee pisze...

Gre,
poczytam jeszcze z pięć razy i coś napiszę.
Teraz nie mogę nic.

Anonimowy pisze...

+

dorka blee pisze...

Gre,
ależ napisałaś jaka była!!!

Chciałabym zasłużyć na to, aby ktoś kiedyś o mnie TAK pisał...


To nie wszystko.

merlot pisze...

Czekaliśmy na ten tekst [2], chociaż nikt z nas nie chciał, żeby się ukazał. Żebyś mogła (musiała?) go napisać.

Egoizm Grzesia przyda się jak znalazł.
I zasadzona fasolka też.

lawa pisze...

Ogromnie trudno pisać na ten temat,wspominanie jest prostsze od naszych uczuć zaraz po otrzymaniu ostatniej wiadomości "O".Wspominanie jest takie znajome,czasami odkrywcze.Na nowo rozważamy tekst,rozmowę,pamiętamy wiele szczegółów i świadomość,że to wszystko,..nic nowego nie będzie.

Pogrzeb,"uroczystość pogrzebowa",tutaj jest nas więcej,każdy z tego samego powodu,jeszcze z tej strony,naprzeciwko prochy i żal w nas.

Nie znam lekarstwa na żałość,(specjalnie nie używam słowa żałoba),wiem,ze musi potrwać,aż się wyczerpie.

Gretchen pisze...

Grzesiu,

Poradzić sobie ze sobą to każdy musi sam ostatecznie, ale przyjaźń to taki wynalazek, który w tym zbożnym dziele pozwala nie czuć się samemu.

Zgadzam się z Dorcią w sprawie przytulania, choć dodam od siebie, że danie sobie prawa do uściśnięcia czy przytulenia przez mężczyznę, jest też oznaką pewnej dojrzałości u mężczyzny. Są takie chwile i już.

Przepraszać nie masz za co.

Pozdrowienia.

Gretchen pisze...

Anonimowy,

dziękuję.

Gretchen pisze...

Dorciu,

Małgosia naprawdę była Aniołem.
Ten jej Krzyś powiedział, że to prawda co się mówi o aniołach, że przychodzą na chwilę, bo ona przyszła na chwilę narobiła zamieszania i się zwinęła. Spodobało mi się to.

Mam wrażenie, że nie oddałam nawet cząstki tego kim była, jaka była, jak bardzo niepowtarzalna.

Tak, ja też bym chciała, żeby ktoś o mnie kiedyś choćby podobnie pomyślał.

Często się do niej uśmiecham patrząc w niebo i cieszę się, że to mordercze cierpienie jest już za nią.

Gretchen pisze...

Merlocie,

Dziękuję.

Nie mogłam nie napisać jednocześnie mając wątpliwości czy pisać. Jeszcze fasolkę zasadzę i popatrzę jak rośnie. Jeszcze o niej pomyślę miliony razy.

No i obiecałyśmy sobie. Odprowadziłam ją najdalej jak mogłam i mam nadzieję, że jest szczęśliwa.

Gretchen pisze...

Lawo,

Pozostajemy po tej stronie i to dobrze, że mamy wspomnienia. Malutkie i ważne, zabawne i wzruszające. Cieszę się, że je mam.
Czuję się wyróżniona jej przyjaźnią, tym jak o mnie myślała.

Smutek jest, to oczywiste, ale jestem szczęśliwa, że zdołałam jej powiedzieć to, co najważniejsze.

Zostałam tutaj z całym tym skarbem, który od niej dostałam.

lawa pisze...

Lawa do Gretchen.

Chcesz, czytaj:Kuncewiczowa"Listy do Jerzego",Lewis"Smutek"

Chcesz, słuchaj:Górnicki"3 Pieśni żałosne"

Nie wiem,czy z wiedzy zawodowej,czy innej mądrości byłyście sobie tak bliskie,ale masz rację,jest to szczęście.

Gretchen pisze...

Lawo,

naprawdę nie wiem cóż ja takiego jej dawałam, że uznała mnie za bliską. Nie wiem dlaczego widziała we mnie samo dobro, skoro tyle we mnie dziur. Nie wiem dlaczego sądziła, że jestem wyjątkowa.
Mówiła mi o tym, ale zawsze jej odpowiadałam, że zdecydowanie przesadza, choć proszę bardzo, bo to miłe. :)
W jednym się mogę z nią zgodzić, że śmiać się umiem i śmiechem zarażam. No dobra.

Ona otworzyła przede mną wielkie drzwi wolności, że nic nie musisz, że ulegać nie trzeba, że siebie słyszeć, że utarte ścieżki są, ale są też nieprzetarte szlaki. Uważała, że życie jest najważniejsze, poszukiwanie, smakowanie.
Uważała, że tak naprawdę człowiekowi niewiele potrzeba.
Pamiętam taką naszą rozmowę, w której mówiła, że mogłaby prowadzić życie bezdomne, ale nie może akurat ze względu na syna.

Czytałyśmy te same książki. Gadałyśmy o mężczyznach, kobietach, muzyce i kompletnych pierdołach.

Była nieskończenie cierpliwa do niektórych i absolutnie niecierpliwa do innych niektórych. Bardzo silnie autonomiczna, moim zdaniem za bardzo.

Była pielęgniarką i pacjenci ją kochali. Naprawdę kochali, nie ma w tym grama przesady.

Moje drżączki egzystencjalne umiała skwitować jednym zdaniem, a ja to kupowałam łatwiutko. Taka była przekonująca. :)

Podziwiam ją za tak wiele różnych rzeczy, że nie da się tego wymienić.

Dziękuję Ci za polecanki. Bardzo dziękuję.

Pino MC pisze...

http://www.youtube.com/watch?v=CWxbxtWkWaA

Gretchen pisze...

Pino,

Dzięki.

dorka blee pisze...

Myślałam, że coś mądrego przydzie mi do głowy. Ale tu nie ma mądrych.
Właściwie trzy sprawy nasunęły mi się czytając: Pierwsza, to że mój teść zmarł tego samego dnia. Podobno (nie znałam go, ale wszyscy to mówią) był niesamowicie dobrym i kochanym człowiekiem. Czego nikt o teściowej nie powie.
Druga, to taka, że kiedyś na pogrzebie męża kuzynki ksiądz powiedział coś, czego uczepiłam się i w co bardzo chcę wierzyć: Pan Bóg zabiera człowieka zawsze w najlepszym momencie życia.
NIe powiedział tylko, co robić z tęsknotą...
I trzecia... myślę, Małgosiu, że nie zrobiłaby wyjątku dla Ciebie. Szczególnie dla Ciebie. Może tak właśnie chciała: abyś tak pamiętała, abyś mniej cierpiała, nie wiem...
Ale myślę, że tak właśnie być musiało.
Matka mojej sąsiadki odeszła w momencie, kiedy ta wyszła do automatu po kawę. Nie odstępowała jej na sekundę. A mama wybrała ten właśnie moment.


To wielka tajemnica, Małgosiu.


Jesteś wspaniałą przyjaciółką. NIgdy takiej nie miałam i pewnie miała nie będę...
Pamiętaj te wasze chwile najdłużej, bo pamięć to coś, co zaginąć nie powinno.

Mój teść zginął 35 lat temu. Koledzy do dziś odwiedzają grób we Wszystkich Świętych.

Gretchen pisze...

Dorciu,

Nie napisałam o tym, ale poruszyłaś ten wątek, więc napiszę.
Jestem ostatnio bardzo zapracowana, a i to mało powiedziane, ale generalnie jestem na miejscu, znaczy w moim mieście. W czwartek pojechałam do Poznania, do szkoły, żeby powrócić w sobotę wieczorem i miałam umówione spotkanie ze znajomymi.
Małgosia umarła z piątku na sobotę, chwilę po północy. Przez wiele godzin nie byłam sama dzięki temu momentowi...
Byłam z moją drugą Gosią, która towarzyszyła mi i rozumiała, byłam wśród wielu ludzi.

Masz rację, że to wielka tajemnica...

Poznałam jej syna na pogrzebie, a słyszałam o nim od lat. Cała ona, z tą barierą uwspólniania.
Rafał dzisiaj kończy 18 lat...

Nie zapominam ludzi nigdy, tego też ona mnie nauczyła.
Nie lubiła takiego ćwierkania, telefonowania więc kiedyś mi powiedziała, żebym pamiętała, że ona pamięta i nie zapomina. Stąd było moje pytanie o arogancję wobec czasu.

Nie mam pretensji do nikogo, że ona nie żyje. Odeszła, bo to był jej czas. Nawet na pogrzebie patrzyłam w niebo i uśmiechałam się.
W kościele nie czułam jej obecności, ale tam się zgromadziła prawdziwość ludzi, którzy chcieli towarzyszyć Aniołowi w pożegnaniu z ziemskim epizodem.

Ileż ja miałam szczęścia, że ją poznałam !

dorka blee pisze...

Nawet przez chwilę nie podejrzewałam Cię o pretensje jakiekolwiek i do kogokolwiek.
Wiem, że dobrze wykorzystałyście czas Wam dany.
Wiem, bo to właśnie przeczytałam.

I wiem, że czujesz Jej obecność. Bo człowiek nie umiera wraz z umieraniem.
Ściskam Cię serdecznie :)

Gretchen pisze...

Dorciu,

Ludzie nie umierają, tak mi się kiedyś pomyślało i ta myśl we mnie jest. To dar jaki przyniosło w moim życiu chrześcijaństwo. Jestem wdzięczna za brak rozpaczy.

Dobrze, że jesteś Dorciu. :)