27 czerwca 2010

Pokój i wojna

Upływający weekend spędziłam w pracy. Tak bywa w mojej pracy, że trzeba od czasu do czasu zrobić coś więcej dla ludzi, czy raczej stworzyć im przestrzeń do tego, żeby sami dla siebie coś zrobili. Ujęcie drugie bardziej nawet mi odpowiada, co nie ma w tej chwili najmniejszego znaczenia.

Dwa dni intensywnej i na głębokim poziomie się dziejącej pracy terapeutycznej zadzwiają mnie za każdym razem. To znaczy, żeby być precyzyjną, nie same dni mnie zadziwiają, bo to za każdym razem sobota i niedziela tylko widok za oknem się zmienia wraz z naturalnym cyklem pór roku, ale coś czego w życiu codziennym uświadczyć trudno, a łatwo coś przeciwnego.

Na te zajęcia, zgodnie z aktualnie głównym profilem mojej zawodowej działalności, trafiają osoby uzależnione od alkoholu, żony tychże, oraz dorosłe ich dzieci. Oczywiście nie są to członkowie tych samych rodzin natomiast są już po terapii czy najgorszym razie blisko jej ukończenia.
Więc spotykają się w jednym pomieszczeniu na wiele godzin i zwykle początkowo towarzyszy każdemu jakiś rodzaj przestraszenia, lęku, wścieku, albo wszystkiego jednocześnie. To widać wyraźnie, a jeszcze o tym mówią jasno.

Można na to spojrzeć tak, że ofiary spotykają się ze sprawcami krzywdy.

Najmniej boją się dzieci, najbardziej uzależnieni, żony w zależności od sytuacji - często obawiają się swojej niechęci do uzależnionych czy też oskarżeń ze strony dzieci za bierność w rozwiązywaniu rodzinnego problemu.
Uzależnieni boją się ataku z obu stron, serii z karabinu prosto w nich.
Dzieci, od których zależało w przeszłości najmniej albo jeszcze noszą w sobie złość, albo mają łzy pod powiekami i obawiają się zdemaskowania.
Mówiąc krótko każdy przytaszcza swoją historię nie mając pojęcia co z tego wyniknie.

Podgrupy wzajemnie się nie znają co dodaje całej sprawie dodatkowej pikanterii...
Pierwsze chwile to obwąchiwanie się, sprawdzanie co i jak, kim są ci ludzie. Dziadek Freud byłby zadowolony, bo przeniesienia dają się zaobserwować, co jest nieuniknione.
Ja jestem spokojna jak taczanka na stepie, bo mniej więcej wiem co będzie dalej i na samą myśl się do siebie uśmiecham.

Widziałam to już wiele razy, a każdy się różni od każdego. Wspólne jest to, że nawet jeśli początkowo (godzina do dwóch) komuś puszczają nerwy, to po pierwsze jakoś zawsze jest to przyjmowane ze zrozumieniem, a po drugie... No właśnie. Po drugie za kolejną chwilę nie ma już żadnego podziału na podgrupy, ofiary, krzywdzących, katów, biedactwa i potwory. Stają się grupą, zaciekawioną wspólnotą próbującą zrozumieć siebie i tego drugiego.
To się dzieje bez żadnego mojego udziału polegającego choćby na tłumaczeniu komukolwiek czegokolwiek. Oni sami to robią śmiejąc się i płacząc, odnajdując w tym drugim siebie.

Była taka dziewczyna, córka uzależnionej kobiety, która wylewając wiadra łez zdołała wykrztusić z siebie kilka słów do alkoholika. Powiedziała, że chciałaby zobaczyć swoją mamę kiedykolwiek w takim momencie, z takimi przemyśleniami i świadomością.
Tamten się cały zaszklił...
Ona miała na imię tak jak jego córka.

Podczas tych spotkań można prawie dotknąć skomplikowanej struktury świata. Doświadczyć niemożliwego. Zobaczyć jakiś cud porozumienia.

Być może wygląda to na cukiereczki i ciasteczka - nic bardziej błędnego,tam się rozgrywa prawdziwy hardcore ludzkich nieszczęść, zaplątań, rozpaczy, bezsilności wobec przeszłości, wkurwienia dlaczego właśnie ja.
Z chwili na chwilę pada coraz więcej słów, ważnych, mocnych, wzruszających. Ludzkie opowieści rozwijają się odważniej. Emocje wypełniają pokój.

Mój zawód nauczył mnie rozmawiania z ludźmi zupełnie inaczej niż ludzie rozmawiają o ile w ogóle im się to udaje. Być może to ta specyfika, że nie skupiamy się na pierdołach aczkolwiek miło o nich pogawędzić w wolnych chwilach.
Wiem o nich nieporównywalnie więcej niż oni o mnie, bo tak właśnie ma być. Nigdy jednak nie zdarzyło mi się odmówić odpowiedzi na osobiste pytanie. Zdarzają się po jakimś czasie.
Wczoraj jeden chłopak zapytał mnie o wyznanie i czy w ogóle jestem jakoś tam zakotwiczona w jakiejś myśli religijnej. Odpowiedziałam, bo wydało mi się to dość naturalne a nie miałam pojęcia co za tym pytaniem stało. Nie wiedziałam, że moja odpowiedź będzie tak ważna dla jego rozumienia świata, że przyniesie mu osobistą ulgę i nadzieję. Zdumiewające...

Mówi się o tym, że psychoterapia to sytuacja laboratoryjna więc poniekąd nieprawdziwa.
I tak, i nie.
Tak, ponieważ wyznacza się pewne zasady zwłaszcza w pracy grupowej. Zasady, których nie sposób (?) wyznaczyć w codzienności.
Nie, bo to nadal spotkanie żywych ludzi z ich doświadczeniami, jazdami, obawami, nieumiejętnościami.
Tak, bo to ukierunkowany proces.
Nie, bo nie wszystko się da przewidzieć.
Tak, bo wyzwalają się bardzo silne emocje.
Nie, bo codziennie ich doświadczamy.
Tak, bo jest terapeuta.
Nie, bo często szukamy kogoś kto nas po prostu zrozumie bez oceniania.

Przyzwyczaiłam się do rozmów niezwykłych, otwartych, bolesnych, wzruszających i jeszcze do czegoś. Do poszukiwania rozwiązań. Znajdowania tego co wspólne, a nie tego co dzieli. Tego co może pomóc, a przeszkodzi szkodzie.

Potem wracam do domu i przebiegam wzrokiem, aczkolwiek mam nadzieję ze zrozumieniem to, co ludzie piszą.

Blogosfera.

Jedna wielka walka dobrych z lepszymi. Niekończąca się paranoja wojny o prawdę i słuszność bez oglądania się na cokolwiek. Moc nicka, który chyba często odbiera rozum. Bełkot. Napitalanie w klawiaturę, często z poczuciem misji. Ideologia. Tworzenie mediów stających się medium. W jednym kącie to, w drugim co innego, w trzecim... Oj, trzeciego kąta chyba nie ma, więc to musi być pokój z dwoma kątami. Cóż na to architekci?

Pomysły jak uatrakcyjnić tę formę przekazu rodzą się jak grzyby po deszczu. Chyba nie może być dobrze skoro atrakcję nazywa się lubczasopisma.
Właściciel utrzymuje, że nie może agregować blogów z innych platform, bo tego się nie da zrobić technicznie.
Może się nie da, ale Sergiusz zrobił swoje Atrium agregując bez przeszkód.

Działania podjazdowe się rozwijają z agregacją, lub bez niej.

Jedni się zatchną na amen pisząc duszą o polityku. Szkoda duszy, moim zdaniem, bez względu na to kim jest polityk, ale to moja prywatna opinia.

Inni zmieniają świat odkrywając czające się w nim spiski. To ma jakiś sens, choćby edukacyjny, o ile nie odjeżdża się w rejony dla człowieka nieznane.

Ktoś tam coś tam, a życie sobie.

Lista dyskusyjna psychoterapeutów.

Zostałam na nią zaproszona jakiś czas temu, choć mam głębokie przekonanie graniczące z pewnością, że dzisiaj już bym szansy nie miała.
Nie piszę tam od dawna z powodu lenistwa, ale przysyłają mi powiadomienia mailem to sobie czytam.

Wojna.

Chodzi o te klapsy, pracowników socjalnych i przeciwdziałanie przemocy w rodzinie.

Kolega pomysłodawca (listy, nie ustawy) jedzie bez trzymanki stosując chwyty tyleż erystyczne co manipulacyjne. Obserwując z oddali zastanawiam się czy widziałabym to sprzeciwiając się ustawie, ale tego nigdy się nie dowiem.
Niczego nie mogę zacytować, bo taka jest między nami umowa, że to zamknięte forum i się nie wynosi.

Wojna wśród psychologów, psychoterapeutów. Brzydkie argumenty, brzydkie podjazdy.
To dopiero!
Nobody’s perfect Mon Dieu.

Na marginesie. Kolega pomysłodawca reprezentuje polską prawicę, tak jak dzisiaj polska prawica się definiuje. Pozwolił sobie wysyłać do mojej Gośki maile z creme de la creme tego nurtu myśli zakorzenionej w salonie24. Do mnie kiedyś też wysyłał, ale przestał sam z siebie. Ostatnio wysyłał więc tylko do niej.
Grzecznie poprosiła, żeby nie wysyłał. No nie wiem, może się zachowała jakoś niegrzecznie, ale to w końcu jej skrzynka.
Wysyłał nadal.
Ponowiła prośbę.
W odpowiedzi usłyszała, że jego przodkowie ginęli za Ojczyznę więc on się czuje w dystrybucyjnym prawie, a skoro ona tak to lepiej niech nie idzie na wybory.
Hmmm...

Real, wcale nie Madryt.

Rozmawiam w swoim posterunkowym gabinecie z pewną panią, a równoległe z jej mężem rozmawia Najlepsza Szefowa. Jak to zwykle u nas pan pije zdecydowanie nadmiernie, pani sobie z tym nie radzi, widzi ginącego na jej oczach męża.
Pan chce sobie pomóc, pani chce pomóc panu.
Mówi o nim tak czule i z taką miłością, że zupełnie mnie rozbraja. Dojrzali ludzie choć są ze sobą tylko kilka lat, w małżeństwie.
Aż nagle pani mówi, że jest jeszcze jeden problem między nimi. Polityka.
Ok, tyle już się naczytałam i nasłuchałam, że zadaję kompetentne pytanie czy raczej chodzi o różnicę w zainteresowaniach (no, że jedno się polityką interesuje, a drugie nie?), czy raczej o to, że jedno jest z PO, a drugie z PiS?
O tę drugą możliwość chodzi.
Pani nie rozumie, że pan nie chce przyjąć do wiadomości określonej prawdy, że jest nastawiony niewłaściwie a nawet wrogo.
Umówili się, że w związku z piciem alkoholu przez pana, to pani zarządza pieniędzmi więc pan nie czyta swojej ulubionej gazety, ale czyta ulubioną gazetę pani.
Nie skarży się.

Pan jest zaskoczony zaangażowaniem pani w politykę i jej oddaniu jednej opcji. Kompletnie sobie nie radzi z tym faktem.

A ja pomyślałam, że to już jest normalnie koniec świata. Ludzie się kochają. Chcą być ze sobą i wygląda na to, że nie alkohol ich najbardziej dzieli, a polityka.

Czy to wszystko nie idzie za daleko?

Znowu wirtual reality show.

Ładne to Atrium Sergiusza. Słodziakowate i chyba funkcjonalne.
Nie wiem, bo nauczona doświadczeniem z pocztą wstrzymałam się z przyjęciem zaproszenia od blogera, który mnie lubi, pomyślawszy uprzednio, miast iść za impulsem, że ho ho ho gdyby Sergiusz chciał mnie zaprosić to zrobiłby to bez trudu.

Kilka dni temu przeczytałam to: http://atrium.tkm.cc/sergiusz/node/87

Szczególnie przytrzymał mnie fragment, kopiuję:

“W takim razie ujawnię jedną z moich słodkich tajemnic. Otóż, choć mam od pewnego czasu jasno sprecyzowany, kilkuletni co najmniej plan działania oraz dobrze przetestowane i dobrane narzędzia jego realizacji, celowo nadal poddaję rzecz całą swoistemu testowi Gedeona. Tak wyszło, że muszę to zrobić. Jak by to nie zabrzmiało, zwyczajnie robię wszystko, by zniechęcić definitywnie wszelkie jałowe marudy, frustratów z ego wielkości Jowisza, blogowe niemoty czy emo-sieroty po przejściach, a także wszelkie potencjalne wampirki, które chciałyby się podczepić, z dumą oznajmiając światu: płyniemy!.”

Ha!
Tak, wzięłam do siebie, zapewnie niesłusznie, te emo-sieroty po przejściach, choć mam jeszcze inny pomysł o kim to mogło być.

Jałowe marudy... Yhm...

Frustraci z ego wielkości Jowisza. Noooo...

Blogowe niemoty...

Potencjalne wampirki...

Po chwili refleksji pojawia się u Autora przebłysk:

“Tak, to niezbyt uprzejme i w ogóle na oko bezczelne. Ale taka jest dziejowa, prawda, konieczność. Ładnych parę lat poświęciłem na zbieranie netowych doświadczeń i do pewnych formuł i ludzi nie da rady mnie już (na nowo) przekonać. Nie mam czasu na plotki – głupotki i kręcenie się w kółko po dawno zdeptanych do cna alejkach, które nijak już nie przypominają świeżo otwartego dla publiczności parku – wyszalni wielkomiejskiej.”

W świetle powyższego i przy uwzględnieniu całości muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem samoświadomości Sergiusza.

To niezbyt uprzejme i w ogóle (nie tylko na oko) bezczelne.
Można nie mieć czasu, można chcieć wszystko zmienić, można dawnego nie lubić, ale obrażać ludzi, którzy to dawne tworzyli przy współudziale i niekiedy dobrych słowach Autora linkowanego tekstu i Admina niegdysiejszych alejek?

Dotąd rozumiałam, że poszło o sprawę oskarżeń i honoru... Tymczasem poszło jak widać o słodką tajemnicę pogardy. No, no...
***

Siedzę sobie w swoim realu i własnym wirtualu.
Ani w jednym, ani w drugim nie ma admina, który wkracza i chrzani.
Spokój, cisza ino wiatr zawiewa letnią porą.

Piszę o głupotkach.

Żyję pośród ludzkich historii. Prawdziwych.

Wychodzi na to, że laboratorium dotyka prawdy, której normalnie ludzie dotknąć nie chcą. Żadna właściwie nowina dla mnie, mogę tylko podziękować Tym z Góry za możliwość doświadczania niedostępnego dla innych.

Bo jeśli nie ma poczucia wspólnoty, choćby maleńkiej, szacunku i dystansu, to może się okazać, że nie ma na czym budować.

Albo, że jest zbyt późno, bo padły słowa i pojawiły się gesty...

Ale czy w ważnych sprawach kiedykolwiek może być za późno?

Bardzo rzadko...

7 komentarzy:

merlot pisze...

Panno G.
Bloger, który Cię lubi, nie zapraszał Cię w imieniu Sergiusza do jakiegoś wspólnego projektu. Zapraszał Cię w imieniu własnym do małego pokoiku w którym przebywają niewidoczni na zewnątrz, bloger z blogerową i dwojgiem latorośli.

Fakt, że klucze do tego pokoju ma również właściciel budynku nie ma specjalnie złowieszczego znaczenia, A celem zaproszenia była wymiana poglądów na temat zalet i wad rozwiązań architektoniczno-wnętrzarskich owej chałupy, a nie poglądów towarzysko-politycznych developera.

Porównanie z pocztą nie trafione. Atrium było i jest dzieckiem Sergiusza. Korzysta z jego doświadczeń budowlańca i dziedziczy wszystkie zawiłości jego blogerskiej duszy. Skonstruowane jest odwrotnie niż Urząd Wymiany Poczty – zero wpółdecydowania, zero współodpowiedzialności. I nie ma veta, ani tego kto za nim stoi.

W tej chałupie można sobie wynająć/kupić (metafora, żadnego cennika nie ma!) lokal i testować, czy takie nowe mebelki nam pasują czy nie.

Nowe mebelki, a nie sąsiedzi ze starej kamienicy.

merlot pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
merlot pisze...

Ten usunięty koment to był duplikat, jakby ktoś się doszukiwał teorii spiskowych;-)

Gretchen pisze...

Panie Merlot :)

A gdzie ja twierdzę, że bloger mnie lubiący zaprasza w imieniu Sergiusza do wspólnego projektu?

O ile bym tak twierdziła, kłamałabym podwójnie, bo na pocztę urokliwą też nikt mnie nie zapraszał do wspólnego projektu. :)

Szło mi o to, że się zastanowiłam, co interpretuję w swoim mikrokosmicznym doświadczeniu jako postęp (pardą).

Zważ Merlocie, że ja się ani nie ubiegam, ani nie czynię pretensji miescu (podobnie było z pocztą, a nikt nie zakumał). Jedynie (ponownie, uparta jestem generalnie) sprzeciwiam się sifaniu na ludzi, którzy dawniejszemu miejscu wiele energii oddali, a teraz okazują się jacyś nie w planie Gedeona. O przepraszam, w teście.

Jako, że już nie mieszkam w starej kamienicy, a jedynie w historycznym budynku, to sąsiadów mam starych jak najbardziej i cenię to sobie.

Podobnie jak spokój od wszystkiego.

Co ja poradzę, że nie potrafię się przymknąć jak ktoś coś i w tej podobie?

Poza tym nie wydobywajmy na plan pierwszy wątku drugoplanowego.

Gretchen pisze...

Merlocie,

A któżby miał się doszukiwać?

:)

merlot pisze...

...ewentualny ktoś.
Do Ciebie nie mówię per ktoś.

Gretchen pisze...

Wiem, wiem. :))

Miłego dnia Merlocie.