28 września 2010

Pierwsze ostatnie spotkanie

Małgosia odchodzi.
Jest jeszcze, jeszcze można by było się trochę pooszukiwać, że może...
Ale nie.
Nie chcę słodkiego smaku gorzkiego kłamstwa, chcę przytomnie i prawdziwie się pożegnać.
Dopóki można, dopóki Ona jest jeszcze taka jak była zawsze.
Prawie taka.

Umówiłyśmy się na środę. Mam dziwne wrażenie, że obie wiemy po co to spotkanie - zagroziłam, że jeżeli odwoła pod dowolnym pretekstem, to dostanie kopa.
Znam ją. Mogłaby to zrobić, chociaż liczę na to, że jestem dla Niej na tyle ważna, że tego nie zrobi.

Dociera do mnie, że będę żyła w świecie bez Niej...
A kiedyś...
Kiedyś rechotałyśmy, że jak nas już wszystko na starość zeźli, to zamieszkamy w chacie gdzieś w górach i jako dwie stare, mądre baby usiądziemy na ganku, pod pledzikami, i snuć będziemy mądrości o życiu i ludziach.

...

Obie jesteśmy takie, albo takie ze sobą, że... Że nie będzie miejsca na tanie pociechy, piękne słówka, powierzchowność.

Mam mętlik w głowie. Chwilami mówię sobie, że nie muszę się do tego przygotowywać aż tak, bo mogę pojechać jeszcze za tydzień, za dwa.
Jeszcze w zielone gramy...
A jeśli nie?
Z Nią tak jest. Nie odbiera telefonów, nie chce odwiedzin. A potem odbiera i się umawiamy. Więc nie wiem jak będzie następnym razem i czy następny raz będzie...

Nie chcę tego zmarnować.

Gonitwa myśli po mózgu i uczuć po sercu.

Jak utrzymać kontakt z Tamtej Strony?

Jak powiedzieć, że jest jedną z najważniejszych osób jakie zesłali mi Ci z Góry, że zmieniła tak wiele, że mój świat bez niej jest dla mnie nie do wyobrażenia?

Dlaczego tak idiotycznie i arogancko potraktowałyśmy czas?

Jak Jej jest odchodzić?

Chciałabym coś Jej ofiarować, i żeby Ona mi coś dała swojego, żebym mogła to mieć.

Chciałabym z Nią popłakać.

Kilka lat temu dała mi taki magnesik w prezencie. Obrazek, na którym jest napisane zawsze będziesz moim przyjacielem, wiesz zbyt dużo.
Śmiałyśmy się z tego...

Zawsze będzie moim przyjacielem...

Czy mogłabym ją jakoś odprowadzić, kawałek chociaż?

Czy cokolwiek mogę zrobić?

Dziwne, bo nie czuję żalu. To nie jest to uczucie.
Nie wiem...
Nie wiem jak określić stan kiedy świadomie żegnasz się z kimś bardzo, bardzo ważnym...

Jakbym odprowadzała Ją do pociągu.
Jedziemy na dworzec, wchodzimy na peron, podjeżdża pociąg, wchodzi na schodki, na korytarz... Już się nie słyszymy, bo wagony klimatyzowane i okna się nie otwierają więc można tylko uśmiechem, gestem dłoni przekazać Ostatnie...
Pociąg rusza...
Jeszcze się widzimy...
Mogę chwilę podbiec...
Pociągi są szybsze od ludzi...

To teraz się czuję jak byśmy umówiły się, że razem pojedziemy na dworzec.
Niby mnóstwo czasu przed nami i wszystko się da.

Mam spore doświadczenie w pożegnaniach, bo z tego składa się moje życie od zawsze, ale nigdy tak...
Z różnych podróży ludzie wracają.
Nie z tej.

Jest jeszcze trochę czasu, jakie to szczęście...

Jakie to szczęście, że mam szansę powiedzieć Jej to, co dzisiaj jest tylko pętelką wszystkiego.

Ułoży się we mnie.

Jeszcze nawet nie zamówiłyśmy taksówki na dworzec...

7 komentarzy:

Pino MC pisze...

Taksówka na dworzec...

Dawno temu sobie wymyśliłam, że śmierć to podróż pociągiem.

Prędzej czy później nim wyruszymy wszyscy - i spotkamy naszych przyjaciół, wierzę w to.

Gretchen pisze...

Tak...

Ja się chyba długo żegnam... Zatrzymuję każdą mikrosekundę nieuchronności... Dorzucam słowa... Dorzucam różne rzeczy...

Czasami w nadziei, że nie trzeba będzie się żegnać.

Tym razem wiem jak jest i w ten sposób się nie żegnałam.

Czuję tę granicę, nieodwołalną, cholerną granicę.

Skutkiem ubocznym jest wściek na to jak łatwo marnować czas, chociaż nie robimy tego świadomie. I nie przestaniemy tego robić. Tak już jest. Tak to widzę.

grześ pisze...

Kurde, nie wiem, co powiedzieć, więc jak zwykle powiem egoistycznie o sobie.
mam taką fazę (nie wiem cyz dziwną czy nie), że za dużo myślę i sobie wyobrażam.
Śmierć kilku najważniejszych osób (z różnych przyczyn i na różne sposoby) sobie już wyobrażałem nieraz.
Właściwie tak się zastanawiam, że totalnie ale to totalnie kopnęłoby mnie to w przypadku 3 osób, tak, że nie wiem, co by dalej było.

A inne rozstania niż to ostateczne, też są?
ale nie są bolesne az tak, choć bolesne jest takie oddalanie się, czasem bez powodu, znaczy bliskość, kiedyś ważna , znika.

A z innymi rozstaniami łatwiej sobie poradzić, od listopada a później bardziej perspektywicznie od lipca takie rozstanie w pewien sposób z bestfriendem mnie czeka.

No ale w życiu innych coś się dzieje, wyjeżdżają, żenią się:), a grześ tkwi w marazmie i izolacji.

Jak to jeden kumpel powiedział ostatnio o przyjaciołach, którzy sie przeprowadzają (niby tylko 200 km stąd)"

Kurde, dziwnie to będzie, zawsze wiedziałem, że byli, mogłem się nie odzywać 3 miesiące, ale zawsze wiedziałem, że jak potrzebuję, to sa i jak oni potrzebują, to ja jestem".

Tyle sorry za smęcenie, ale tak mnie naszło.

Gretchen pisze...

Grzesiu,

Pomyślałam, po przeczytaniu Twojego komentarza, że życie to sztuka rozstawania się.
Tyle tego w jest... Na setki sposobów...

I zawsze nasz świat malutki się redukuje. Czasami z naszego wyboru, niekiedy z wyboru drugiego człowieka.

A może śmierć nie jest najgorszym z pożegnań?
Bo ktoś odchodzi, ale to nie zmienia najważniejszego, zmieniając wszystko.
Może gorzej jest kiedy ktoś odchodzi, bo już nie jesteśmy ważni?

Nie wiem... Trudno o jednoznaczność.

Być może najgorszym z pożegnań jest odrzucenie człowieka, uczuć, marzeń?
Dlatego powtarzam, że ludzie nie znikają wraz ze śmiercią.
Najczęściej znikają żywi.

Pino MC pisze...

Ja tam już od dawna mogę posępnie nucić "czemu wszyscy wyjechali", do różnych rozstań się przyzwyczaiłam, z niektórych się cieszę.

Marazm? Poproszę marazm z frytkami, nie mam specjalnej ochoty, żeby w moim życiu coś się działo...

Mogę tylko przypomnieć jeden swój kawałek: http://www.blox.pl/komentuj/pinomc/2010/02/Krystyna-byla-piekna-kobieta.html

dorka blee pisze...

Człowiek żyje dopóty, dopóki pamięć o Nim.

Dużo siły, Małgosie....

PsotekPaprotek(C) pisze...

Śnij...