8 grudnia 2010

Gretchen w Publicznej Służbie: Wizyta w Kwaterze Głównej

Natura niewolnika jest cokolwiek pokrętna... Z jednej strony niewolnik marzy o wolności, lecz z drugiej się jej boi, co jest zupełnie normalne - zazwyczaj boimy się tego czego nie znamy, choćbyśmy za tym tęsknili.
Wyobrażenia o tak, te są piękne do czasu kiedy nie skupimy się na zagrożeniach. Mogą być tylko potencjalne, ale wystarczy żeby były realne i już już niewolnicza natura w człowieku wzdycha i wzbudza wątpliwości.
W ten oto sposób rodzi się zachowawczość, która często zatrzymuje w miejscu uniemożliwiając ruch ku przodowi, żeby nie powiedzieć o cofaniu się. Kiedy bowiem chcemy już czegoś i wiemy czego, opracujemy plan i śmiało o nim myślimy, to zachowawczość zastosowana nieuchronnie nas cofnie ponieważ już nie tylko decydujemy o pozostaniu w starym, ale musimy w sobie zatuszować cały ambaras związany z rezygnacją z nowego.

Takie właśnie myśli towarzyszyły mi dzisiaj w krótkiej drodze do Kwatery Głównej Derekcji, do której niespodziewanie zostałam wezwana chociaż sama uniżenie poprosiłam o spotkanie. Wszystkie myki psychologiczne akurat znam dobrze, co niekoniecznie zaraz musi się przekładać na moje funkcjonowanie, bo jak wiadomo wiedza od życia nie chroni. I dobrze.
Sekretariat Kwatery Głównej mnie zwodził kilka dni, żeby nagle samodzielnie do mnie zadzwonić i zapytać, ot tak oczywiście, czy nie mogłabym stawić się, to znaczy przyjść za jakieś trzy kwadranse. Mogę sobie wyobrazić odpowiedź taką mniej więcej, że bardzo mi przykro, albo trochę mi przykro, lecz w tym momencie nie mogę, ale nie róbmy sobie prawda jaj.
Jak już jestem przy jajach, to uczciwie będzie przyznać, że lekko mnie ścięło i rzuciłam w przestrzeń pytanie o co też ja chciałam Derekcję zapytać i w jakiej sprawie. Na pomoc przyszła mi nieoceniona Najlepsza Szefowa, która tonem stanowczym przypomniała i napomniała, że mam zapytać o to, o co chciałam zapytać.
Ulga ogarnęła me ciało i duszę.

Poszłam.

Idę i myślę o naturze człowieka, niewolnika, człowieku w niewolniku, niewolniku w człowieku. Normalnie idę i myślę, co jest niedobrze dla kobiety tyle myśleć. Szczęście, że droga nie za bardzo długaśna to jakoś zniosłam.

Pod Gabinetem tkwię kilkanaście minut dłużej niż zakładała godzina spotkania, ale już wspominałam coś o mykach psychologicznych, które znam i tym razem wiedza zadziałała na moją korzyść.
Se stoję i dalej myślę, i nagle zwoje przestają się przepalać, czaszka nie dymi, ciśnienie wraca do normy. Wracam do siebie. Śmigają mi przed oczami różne takie tam co mi na sytuację dobrze robią. W końcu zostaję zaproszona inside.

Witają mnie dwie panie, jedna trzyma moją osobową teczkę na kolanach. Rozpoznaję, jak Stirlitz, że to moja, po imieniu i nazwisku zapisanym długopisem na taśmie klejącej starej generacji.
Po kilku chwilach rozmowy już wiem, że one wiedzą, ale nie wiedzą, że ja wiem.
Atmosfera urocza. Uśmiechy.
Rozmowa się zaczyna ode mnie.

- Nie zamierzam zająć dużo czasu, po prostu chciałabym wiedzieć jaka jest szansa na rozwiązanie umowy o pracę za porozumieniem stron by się uchronić od trzymiesięcznego okresu wypowiedzenia. Rozważam zwolnienie się z pracy.

- Ma pani kogoś na swoje miejsce?

- No, nie nie mam... A lepiej żebym miała?

-Jeśli będzie panie miała to nie ma problemu. Oczywiście się zgodzimy. W innej sytuacji to sama pani rozumie, kontrakt z Funduszem, jest pani wykazana...

- No tak.. rozumiem... Poszukam kogoś w takim razie.

- Rozumiem, że co kilka lat trzeba zmieniać pracę. Pani, ze swoim wykształceniem, przecież pani jest prawnikiem!

- Tak, skończyłam prawo, ale wybrałam swoją pracę bardzo świadomie i naprawdę bardzo ją lubię. Pracę na swoim Posterunku niezwykle nawet lubiłam.

W tym miejscu nastąpiło coś dziwnego...

- Wie pani, ja rozumiem chęć zmian, ale to będzie wielka strata rozstać się z pracownikiem tak oddanym, pełnym pasji, z inicjatywą, energicznym.

To już nie jestem szantażystką????

- Dlaczego pani nie lubi już pracować na swoim Posterunku?

- Długo by wymieniać, ale abdykowała Najlepsza Szefowa...

- Ależ proszę dać szansę nowemu kierownictwu!

- Oczywiście, ale od kilku miesięcy ryję nosem w ziemi ze zmęczenia i naprawdę chciałabym już pracować u siebie i dla siebie.

- Rozumiem - ??? - tylko naprawdę szkoda takiego pracownika. Może przy innym rozplanowaniu pracy... Poza tym ja słyszę od moich znajomych lekarzy i może mi pani wierzyć, że jeszcze nikt się nie utrzymał z prywatnego gabinetu. Umówmy się też, że praca w Publicznej Służbie jest jednak źródłem do pozyskiwania prywatnych pacjentów.

????

- W pewnym sensie jest, ale ja jestem lojalna wobec pracodawcy i nie nadużywam sytuacji. Chociaż oczywiście zdarzają się pacjenci, którzy nie chcą się rejestrować, zostawiać danych...

Dalej mniej więcej w tym duchu. Okazało się, że Pani Derekcja była dobrze przygotowana do rozmowy w zakresie uzmysłowienia sobie z kim rozmawia. Nie, nie chodzi mi o to “czy pani wie kim ja jestem?!”, po prostu wyczułam jak bardzo zagłębiła się w moje tfu! akta osobowe i efektywność pracy. Wyszło jej z prostego rachunku ekonomicznego, a nic więcej w tej chwili nie rządzi Publiczną Służbą, że odejście Gretchen się nie opłaca nijak.
Nie mówiąc już o zamydlaniu oczu moich w celu pozbawienia się dyskomfortu zmian w kontrakcie z NFZ.
Po kolejnych duserach i uśmiechach jak zaczęłam rozmowę, tak ją delikatnie skończyłam:

- Nie będę Derekcji zabierała czasu moimi rozterkami egzystencjalnymi, wszystko wiem i pomyślę.

- No właśnie, może pół etatu?

Uściski dłoni.

- Dziękuję za poświęcony mi czas, do widzenia i życzę miłego dnia.

- Do widzenia i wzajemnie.

Uśmiechy.
Kurtyna opada.

Wracam na Posterunek do normalnego dnia pracy.

Mam gdzieś kontrakt. Fundusz, zapisy. Nie powiedziałam jak bardzo czuję się zrobiona w kukułę przez ludzi, dla których zostałam nazwana szantażystką. Nie powiedziałam jak bardzo obrazili i obrażają (ha!) mnie ludzie, których szanowałam. Nie zrobiłam tego, bo... No sama nie wiem... Bo jestem fundamentalistycznie lojalna? Wbrew całemu gównu, w którym siedzę po talię?

Zapewne zostawię sobie kilka godzin w Publicznej Służbie dla tych, których nie stać na płacenie.
A koleżankostwo będzie musiało jakoś sobie z tym poradzić, że taka ja wciąż psuć im będę bezkresny ocean samozadowolenia.

8 komentarzy:

Pino MC pisze...

Jednym słowem - bądź patriotą zmyślnie produkując miód.

Rozbawiło mnie "przecież pani jest prawnikiem!", zabrzmiało jakoś tak demaskatorsko. :)

Reszta do kitu, od kiedy kurwa zwalniając się z pracy ma się obowiązek przytargać na swoje miejsce innego frajera?

Pozdrawiam.

Gretchen pisze...

Pino,

Obowiązku targania kolejnej ofiary nie ma, ale...
Wyobraź sobie elegancką Derekcję, która uśmiecha się nadzwyczaj uroczo i zza okularów popartuje niemal czule, choć gdzieś w głębi jej oczu czai się podstęp...
I tak wyobrażona Derekcja mi mówi, cały czas się uśmiechając, że jeśli nie chcę tkwić trzy miesiące na wypowiedzeniu, to mam tę ofiarę dostarczyć.

Powiem Ci, że wiele osób czeka na taki za przeproszeniem kąsek jak etat w Publicznej Służbie.

Z tym prawnictwem to myślę, że chodziło o dwie rzeczy. Pierwsza jest tradycyjna, czyli normalny człowiek nie rozumie dlaczego ktoś rezygnuje z pieniędzy jakie daje bycie prawnikiem na rzecz użerania się w Publicznej Służbie.
Druga, to jak sądzę, Derekcja chciała mi dać do zrozumienia jak dalece zapoznana jest z moją teczką osobową. :)

Również pozdrawiam.

Pino MC pisze...

Więc stoję! Więc stoję! Więc stoję!
A przed nimi leży w teczce życie moje!
Nie czytają, nie pytają -
Milczą, siedzą - kaszle ktoś,
A za oknem werble grają -
Znów parada, święto albo jeszcze coś...

Bycie prawnikiem niewątpliwie zapewnia więcej miodu i to nawet niekoniecznie w Warszawie, moja znajoma (też zresztą Małgosia) nieźle sobie z tego żyje w Suwałkach. :)

lawa pisze...

Lawa do Gretchen.

Jestem pełna podziwu dla Ciebie,żeby nie powiedzieć-dumna z Ciebie.
Poprzednie teksty czytałam,bo uwielbiam Twój styl,zawadiackość,przekorność ,prawdę i wynikającą mądrość,którą(tą mądrością) uzupełniam swoją:).
Między Dyrekcją a zatrudnionym pracownikiem istnieje zależność jednokierunkowa,najczęściej wroga w stosunku do Dyrekcji,to nam(nie jestem Dyrekcją) nie podobają się płace,ilość godzin,warunki pracy,nie taki gabinet,brak komputera,telefonu i samochodu służbowego,brak monitoringu przed gabinetem, mnóstwo rzeczy,które naszym zdaniem nie dają komfortu pracy.To tylko nasze wymagania,a jeżeli jeszcze będziemy chcieli coś dla pacjentów,to dopiero niewygodni jesteśmy dla Dyrekcji.I jeszcze jedno Dyrekcja zawsze wie więcej o nas, niż my o niej.
Gratuluję lojalności wobec abdykującej Najlepszej Szefowej, i oczekuję ciągu dalszego,czyli co z Olą i kolegą od Smoleńska.

Gretchen pisze...

Pino,

Nie samym miodem człowiek żyje. :)
No i definicja miodu pewnie dla każdego inna.

Nawet w naszej Publicznej Służbie są prawnicy, a konkretnie dwóch i ja się zastanawiam czy oni naprawdę nigdzie indziej nie znaleźli pracy, czy o co tu chodzi. Rzecz ciekawa, że są tylko dla Derekcji. He he.

Cytacik pięknościowo adekwatny.

Gretchen pisze...

Lawo,

Bardzo Ci dziękuję za niezwykłe słowa skierowane w kierunku moim i tego, co powstaje na tym blogu. To dla mnie miłe, ważne i bardzo przyjemne, że tak spostrzegasz moje pisanie.


Wiadomości o Oli i koledze zapewne jeszcze się pojawią. Cała ta sprawa z Publiczną Służbą w kontekście starannie planowanej życiowej rewolucji zaprząta mnie na tyle, że jeszcze o tym napiszę.

Rzeczywistość Publicznej Służby, a szczególnie mojego Posterunku jest przygnębiająca i ponad wszelkie wyrazy smutna. Dla na przykładu przywołam ostatnią sytuację wymiany kolorowych zasłonek na te tam verticale. Zasłonki, wraz z dwona wiklinowymi fotelami i trzema lampkami zakupiłam z własnych pieniędzy i nie domagałam się zwrotu od Derekcji. Zależało mi, żeby człowiek czuł się w tym gabinecie dobrze i bezpiecznie, żeby jakoś przykryć te okropne okoliczności otaczającego nas wnętrza...
I okazało się, że zasłonek być nie może gdyż to nie mieszkanie, mają być verticale.
Szczęśliwie kolor mogłam wybrać dzięki czemu uniknęłam atmosfery gabinetu dentystycznego.
O tym, że nikt nie docenił moich starań, nie powiedział słowa dobrego to już chyba pisać nie muszę.

Pozdrowienia.

lawa pisze...

Lawa do Gretchen.

Nie wiem dlaczego mają być żaluzje pionowe,oddzielniki od świata zza okna.Czy to wymogi sanepidu,czy dyrekcja narzuca swoje poczucie estetyki?
Ubolewam nad tym problemem nie tylko w służbie zdrowia,ale brzydactwa otaczającego nas w innych miejscach, wkurza mnie,doprowadza do bezsilności i rezygnacji bywania tam,np.w kościołach,skąd w proboszczach forsowanie swoich pomysłów do pseudo upiększania?
Czasy papieży jako mecenasów sztuki minęły,ale trzeba im przyznać znali się na sztuce,wybierali najlepszych Michałów,Leonardów,Borrominich,Berninich i chwała im.
Przestałam chodzić do św.Brygidy od kiedy zainstalowano nowoczesny ołtarz w kościele z XIV w.(pomysł ks.Jankowski).Nie zaglądam do Bazyliki Mariackiej od kiedy stoi pomnik ofiar smoleńskich.Jak beznadziejnym wydaje się stanowisko konserwatora zabytków.Ale o gustach bez dyskutowania.

Moje veto dla verticali.

Gretchen pisze...

Lawo,

I moje veto dla brzydoty, w tym verticali.

:)