9 maja 2011

Pozytywka

Nigdy nie przypominałam laleczki, och jaka szkoda, że nie zbliżyłam się do tego delikatnego wizerunku alabastrowej, ulotnej jak poetycka mgła istotki. Szczerze żałuję.
Mogę zgłaszać pretensję do Tych z Góry, że taką mnie nie uczynili czyniąc mnie inną.
Mogę wpisać się do książki skarg i zażaleń rodziców z zastrzeżeniem, że uprasza się o nie łączenie ze sobą genów osób takich właśnie: mocnych, namiętnych, indywidualistycznie do świata nastawionych, ze szczególnym uwzględnieniem w miarę opanowanego narcyzmu, poniekąd wypieranego.

Ojciec mój (dajmy mu patriarchalną kolejność skoro Naszej Wysokości to nie szkodzi), nader był zachwycony życiem i sobą, aczkolwiek przypuszczam, że w odwrotnej kolejności. Kawał drania z niego był, aczkolwiek urok swój posiadał bezsprzecznie, a urok ten na mnie przeszedł, na zasadzie dziedziczenia.

Matka moja z pewnością kobietą z krwi i kości jest, niekiedy się obawiam, że bardziej z kości.
To też, na zasadzie dziedziczności...

Urody po niej nie dostałam, co ogólnie rzecz biorąc nie jest sprawiedliwe, bo niby dlaczego nie?
Oczywiście mam, po matce swojej, takie niesprzyjające kobiecie cechy jak wredny charakter, naturalną zdolność do poradzenia sobie w dowolnych okolicznościach, niezłomność, zasady, w tym ich łamanie.
Ojciec miał, jak wieść gminna niesie, przepoczucie humoru i człowiekiem był nader absurdalnie wesołym, no to nie wiem czy coś dodawać...

Matka też laleczką nie była nigdy, choć mogła wyglądać, a nawet wyglądała jak kobieta zjawiskowa. Mężczyźni szaleli, co opiszę szczegółowo bardziej w okolicach 26 maja, to niedługo.

Tak więc jestem wypadkową dwóch niesfornych dusz, dwóch osób, które mnie stworzyły, a ja mam to wszystko po nich.
Te bzdury rechoczące, ogień w duszy palący się nieprzytomnie, śmiech prawie zawsze, lekkość i ciężkość, mocne stanie na własnym gruncie i delikatność oczekiwania.
Dali mi na wyposażeniu tyle sprzeczności, że właściwie nie powinnam wiedzieć co z nimi zrobić, a wiem. Przechytrzyłam ich i jestem więcej niż pewna, że to czyni ich szczęśliwymi i dumnymi rodzicami.
Oboje wiedzą, On skądś tam, Ona z oglądu, jak przeraźliwie utrudnili chcąc ułatwić. Może dzisiaj coś by pozmieniali. No może, ale po co?
Nie byli laleczką, to ja też nie jestem.

Rodzice, raczej a może wcale, nie są szczepionką na życie.
Nawet najgorsi rodzice.
I każdemu przyjdzie stanąć twarzą w twarz z czymś, na co zupełnie przygotowany nie jest, bo chyba nie da się przygotować na Życie.
Moi dali mi też absolutne oswojenie się z samotnością. I może dlatego wciąż czekam na prześlicznego księcia, któremu szczerze życzę, żeby prześliczny nie był.

Było tak, że nagle przede mną stanął, tak było, a potem zniknął, a ja goniłam jak pies gończy, że gończy.
Wiem co by powiedzieli moi rodzice i mnie, i jemu...
Jemu, że chyba naprawdę... Mnie, daruj i żyj.

Mama wie, że dzięki niemu mam Gretę (w tym miejscu wypad robią wszelkie gnomy, które śliniąc się myślały, że to o nich). Ojciec...

Ja? Jestem laleczką z saskiej porcelany.


22 komentarze:

Pino MC pisze...

No, żeby taki tekst napisać, to trzeba mieć po pierwsze odwagę, a po drugie niezłe rozeznanie.
Tylko trochę nie rozumiem, dlaczego Ty coś takiego potrafisz napisać, zalinkować na fejsiku, a potem i tak się przerażasz, czy dobre, czy udane. Wydaje mi się, że gdybym umiała tak pisać, to już bym miała centralnie w dupie, co o tym pomyśli reszta świata.
Chociaż fakt, teraz mi się przypomniało stwierdzenie Szymborskiej: "Nikt nigdy nie pisze dla siebie. Dla siebie spisujemy co najwyżej adresy, a jeśliśmy krzepkiego ducha, to jeszcze zaciągnięte długi".
Tia.
the rest is silence

Gretchen pisze...

Pino,

Bardzo Ci dziękuję za taki komentarz, zatkało mnie centralnie. :)

Twoje pytanie jest bardzo trafne, pomyślę nad odpowiedzią... O coś tu chodzi wszak.
Za cytat z Szymborskiej dostaniesz więcej pomidorówki. :))

Pino MC pisze...

Jupi! :)

don_chichote pisze...

...bo pomidorówka też jest dobra...

Gretchen pisze...

Chichocie,

właściwie i Ty możesz tę pomidorówkę wychlipać. Zawiadomienia nadejdą w swoim czasie.

:)

una Over The Rainbow pisze...

Oficjalnie zgłaszam swoją kandydaturę na księcia. Jestem chudy, łysy i blady - na pewno się spodobam.

Gretchen pisze...

una Over The Rainbow,

No... No... Oficjalne zgłoszenie...
Trzeba było najpierw ludzi popytać celem zorientowania się w szczegółach, a Pan tak od razu, że oficjalne zgłoszenie.

Odważnie, nie da się zaprzeczyć.

Pino MC pisze...

Niestety przesłuchałam to po raz kolejny i napadło mnie skojarzenie. Będę się jakby smażyć w piekle.

http://www.youtube.com/watch?v=xbLt6YZ8KE0

Gretchen pisze...

Pino,

Po zapoznaniu się z zalinkowanym tekstem i po jego wnikliwej jak rzep analizie stwierdzam, że istotnie w piekle smażyć się będziesz.

:)))

una pisze...

Ale popytać ludzi o co ?
Należy spełniać jakieś warunki formalne ? Czy popytać ludzi o księżniczkę, bo może być coś nią nie teges ? Ja tam mogę brać kota w worku. Jak Beata Szydło wyjdzie z worka, to najwyżej będę zwiewał.

Gretchen pisze...

Una,

No jak ludzi pytać o warunki formalne, bo to ludzie prawdę powiedzą, albo co wiedzą?
O księżniczkę pytać można, aczkolwiek nie trzeba, skoro księżniczka sama się tu za przeproszeniem wyłożyła niejednokrotnie.
Ja to się dziwię, że to na Pana nie zadziałało odstręczająco, a zachęciło do zgłoszenia swojej kandydatury na księcia. Chociaż ładnie Pan tutaj z tym entree rozegrał, bo ludność milczy jak zaklęta jakaś.

Do worków upchnąć się nie dam, choćby nie wiem co - ciemnica i smród w takich workach. O!

una Sin Piel pisze...

Jeśli się księżniczka wykłada, bez względu na to czy za przeproszeniem czy nie, to książę jest zobowiązany!

Co do worka, to się nie upieram. Jednak na jakąś formę opakowania nalegałbym.

Gretchen pisze...

una Sin Piel,

Miga mi w kobiecie, że inne znaczenie nadajemy czasownikowi "wyłożyć", użytemu przeze mnie w trzeciej osobie liczby pojedyńczej.

Ponadto ledwie Pan złożył oficjalne zgłoszenie, już się zaczyna upierać. Jak to na ten przykład weźmy, przy formie opakowania.

Ech.

una off!3 pisze...

No właśnie...
Taki książę wyobraża sobie już, pozytywnie rozpatrzony wniosek, śluby, David Backham na weselu. A nie dość, że sobie wyobraża, to jeszcze głupio w to wierzy. Dopadł go ewidentnie optymizm. Dokucza już z resztą od jakiegoś czasu...

Czy może szanowna trzecia osoba liczby pojedynczej księżniczki wie jak to leczyć?

Gretchen pisze...

una off!3,

Księżniczka, w swojej trzeciej osobie liczby pojedyńczej, a nawet w pierwszej osobie, że o Pluralis Majestatis nie wspomnę wie, jak to leczyć.
Tego właściwie się nie leczy, wystarczy kochać kogoś, może nawet, że kochać bardzo.
Rozglądam się po świecie i widzę, że to jest dostateczny argument najczęściej.
Są oczywiście miłości nieszczęśliwe, a w tym swoim nieszczęściu niespełnione, o tym księżniczka dobrze wie, choć może nie powinna pary z pyska nadmiernie puszczać.

Powiem księciu tak, że od samego wyobrażania sobie to rzeczywistość się nie zmienia. Wyobraźnia ludzka nie zna granic, lecz to nie wystarcza.

Człowiek dopadnięty przez optymizm ma już i tak więcej szczęścia od tego, który akurat dopadnięty nie jest.

I po cholerę komu David na weselu? No chyba, że książę to William jak raz? Ale ten to żonaty świeżo i Davida miał przynajmniej na ślubie, o weselu nic nie wiem.

Unknown pisze...

Lawa do Gretchen

Spojrzenie na siebie jako cd. rodziców,ciekawe.
Kiedyś widziałam taki napis na koszulce dziecka 50% mama,50% tata,100% ja.Podobało mi się, obiecujące na inność.
Napisałaś czym a właściwie kim nie jesteś i wymieniłaś zlepek cech ojcowsko matczynych w sobie,a te 100% ja.Zazdroszczę takiego widzenia siebie.

lawa pisze...

Lawa do Gretchen
Przepraszam za niewylogowaną koleżankę

una Otra Luna pisze...

Księżniczka powiada, że optymizm to z miłości ? Książę wiedział, że ta miłość choróbstwa roznosi, ale optymizmem chyba go jeszcze nie dziabnęła.. bo paranoje wszelkie to i owszem.

No więc księżniczko, jak to mawia Poniedzielski Andrew, optymizm, jeśli nawet jednostką chorobową nie jest, to na pewno jest chwilową utratą kontroli nad organizmem.

Strzeż się optymizmu księżniczko, bo skończysz jak ten książę co to zanim mu oficjalnie księżniczkę przydzielono już negocjował opakowanie. Nie przystoi.. wysoko urodzonym zwłaszcza.

A David cóż... Gadżet jak gadżet. Jest na czym płaszcz powiesić strudzonym gościom weselnym. Zastaw się a postaw się! Jeśli William może to Moja Książęca Wysokość nie będzie gorsza.

Gretchen pisze...

Gretchen do Lawy

Sama na siebie też możesz tak popatrzeć. Trzeba tylko wyodrębnić jak najlepsze cechy rodziców i przypisać je do siebie. :))
Jak się nie da w stu procentach, to w części.

Bardzo mi się spodobał ten napis na koszulce. :)

Pozdrowienia dla Ciebie i dla koleżanki Eli.

Gretchen pisze...

una Otra Luna,

Tak się widzi księżniczce niekiedy, że miłość łączy się z optymizmem (choć Nasza Wysokość zna też przypadki nie potwierdzające tej obserwacji) i racja w tym jest, że często i jedno i drugie wiąże się z utratą kontroli nad organizmem, nad sobą, nad starannie wypracowanym rytmem życia.
Może to faktycznie choroba jakaś, albo inne szkaradzieństwo?
Przemyślę jeszcze czy i mnie paranoje dopadają.

Za ostrzeżenie bardzo dziękuję, wezmę je sobie do serca głęboko.

Natomiast nie ośmieliłabym się sugerować przewagi Williama nad Waszą Wysokością. Nigdy w życiu.
Ktoś, kto ma szwagierkę o imieniu Pippa, doprawdy...

lawa pisze...

Lawa do Gretchen

Mam pozytywkę z melodyjką "Dla Elizy".
Dla mnie pozytywka to nie tylko laleczka i muzyczka,ale czas w którym dźwiękom towarzyszy stan innych bytów.Czas piękna,beztroski, bezpieczeństwa,posprzątanego pokoju,prawie własnego święta.

Gretchen pisze...

Gretchen do Lawy,

Ja nie mam swojej pozytywki, ale czuję o czym mówisz. Sądzę, że gdybym miała, to taka pozytywka przenosiłaby mnie w jakieś inne czasy.
Może takie właśnie jak przenosi Ciebie?