12 kwietnia 2010

Dla Pino, żeby zobaczyła chwilowo niewidzialne


***

Nadmiar informacji mnie przytłacza. Chociaż nie... To nie o informacje chodzi...
Przytłacza mnie człowiecze nieumiarkowanie w wydawaniu sądów, rozdzielaniu racji, znakowaniu komu wolno i co wolno, a kto nie ma uprawnień.
A jednak wciąż czytam i patrzę, staram się zrozumieć.

Wyszłam dzisiaj do pracy i mijałam różnych ludzi. Tych przypadkowych i tych, których widuję codziennie, z którymi zazwyczaj radośnie wymieniam życzenia dobrego dnia.
W tych obcych, przechodzących twarzach nie dostrzegłam nic szczególnego, a i też zapewne oni w mojej nie, ale pomyślałam, że tak idziemy w tym tłumku i wszystkich nas łączy to, co wydarzyło się w sobotę. Nie idziemy w czerni, nie idziemy bezgłośnie, nie idziemy jakoś szczególnie. A jednak jestem pewna, że wszystkimi nami sobota wstrząsnęła.

Obudziłam się i chciałam sprawdzić, która jest godzina, a że nie mam normalnego zegarka takiego, żeby stał sobie i tykał, to sięgnęłam po telefon. Jedna odebrana wiadomość sms.
Baśka: “Katastrofa samolotu prezydenta. Nikt nie przeżył”.
W pierwszej chwili do mnie nie dotarło, jakiego prezydenta, jakiego samolotu?
Wstałam i mój mózg z wolna zaczął pracę.

Włączyłam telewizor, pierwszy raz od miesięcy.

Gnam po portalach internetowych na tyle szybko, że zdążyłam zauważyć zaczernienie jednych i kolejne zaczernianie następnych.

Boże!

Kawa, zrobię sobie kawę.

Dzwoni Michał:

- Masz włączony telewizor? Wiesz co się stało?
- Tak Michał, Baśka przysłała mi smsa. Zadzwonię później, dobrze?
- Dobrze. Jestem w domu,

Patrzę i nie wierzę, nie wiem co myśleć jakby to miało jakieś znaczenie. Nie wiem co czuję, ale zaczynam płakać kiedy telewizja pokazuje zdjęcie Marii Kaczyńskiej. Ściska mnie w środku.

Dzwoni Baśka.

Dzwonię do Michała.

Z Basią umawiamy się na wieczór. Z Michałem rozmawiam chyba ze dwie godziny.

Mama, telefonicznie.

JeżOna: Gretchen, dzwonię bo chciałabym chwilę porozmawiać. Nie rozumiem, trzymam się bo Młody wiesz.. chce oglądać bajki i to są te chwile kiedy mogę na sekundę przestać myśleć.

Słyszę jak łamie się głos dziennikarki odczytującej listę ludzi, których codziennie widywałam, których nigdy nie zobaczę. Doceniam tę walkę profesjonalizmu z emocjami.

Znałam osobiście tylko jednego człowieka, Tomasza Mertę.
Pamiętam jego zajęcia z historii idei.
Pamiętam jak poszłam do niego, bo nie chciało mi się egzaminu zdawać, z propozycją, że może bym jakąś pracę napisała, albo co.
Nie pamiętam dokładnie, ale chyba było tak, że zapytał o temat tej albo co pracy. Wpadłam na pomysł, żeby napisać o Leonie Petrażyckim.
Zaakceptował.
Napisałam pracę, złożyłam i czekam.
Merta wiedział, że jeden egzamin magisterski mam za sobą.
Kiedy oddawał mi tę pracę, już ocenioną, zapytał czy przekopiowałam fragment magisterki. Tak zapytał, jakby był pewnien, ale jednak zapytał. Odpowiedziałam, że mnie nie docenia i że nie zrobiłabym czegoś takiego, bo to zbyt banalne.
Uśmiechnął się - a, to dobrze, że postawiłem pani piątkę.
Tyle. Egzaminu nie zdawałam.

Los sprawił, że z synem Janusza Zakrzeńskiego byłam w wakacyjnej szkole językowej w Luksemburgu. Spodobałam mu się i po powrocie do Polski zaprosił mnie na “Skrzypka na Dachu”. To było dość dawno temu, ale nie mogłam nie pomyśleć o jednym i o drugim.

Naturalnie powracają takie wspomnienia...

Sobotni wieczór spędziłam u Baśki. Ciągle rozmawiałyśmy o tym, co się stało. Włączona w tle telewizja. Tusk z Putinem przed monitorem, głosy w tle.
Jarosław Kaczyński na miejscu katastrofy - siadamy w kucki przed telewizorem i przytulamy się do siebie zgiętę w pół wyobrażeniem bólu tego człowieka.
Nie trzeba kogoś lubić, żeby mieć dostęp do rozmiaru jego cierpienia. Pewnie na tym między innymi polega człowieczeństwo, że potrafimy być z kimś nawet nielubianym, wobec jego niewyobrażalnej straty.
Nie widziałam polityka, widziałam brata, który stracił brata.
Część jego części odeszła.

Rozmawiałyśmy o tym jak ważna jest obecność drugiego człowieka i chyba wtedy dotarła do mnie wdzięczność dla niej, że nie pozwoliła mi być samej. A jak ona nie pozwoliła, to i Michał nie pozwolił, i JeżOna.

W niedzielę stoimy na Raszyńskiej.
Basia, Michał, jego dziewczyna, ja i setki innych osób.
Potem zmierzamy w stronę Krakowskiego, zatrzymując się by coś zjeść.

Na Placu Piłsudskiego, wobec ogromu przemieszczających się ludzi, nachodzi mnie refleksja, że ktoś musi umrzeć, żeby to miasto ożyło. Normalnie wszyscy siedzieliby w domu trawiąc obiad, oddając się kolejnemu odcinkowi kolejnego serialu.
Nic tak Polaków z fotela nie ruszy jak narodowa tragedia. Wtedy z łatwością, bez poczucia poświęcenia, naturalny piękny odruch.

Poddając się ludzkiej fali znalazłyśmy się pod samym Pałacem. Harcerze mają pełne ręce roboty z usuwaniem wypalonych zniczy i stawianiem nieustająco napływających. Kwiaty zawieszone gdzie się da.
Solidarność. Ludzka. Piękna.

Gesty, symbolika, współbycie.

Tylko do sieci zaglądać nie powinnam, a zaglądam.

Mój dawny portal nie działa, choć w czerń jest obleczony. Trochę mnie to dziwi, że Sergiusz postanowił dać znak życia czegoś, co przecież nie istnieje.
Pomyślałam o nieodbytych rozmowach, o słowach, o braku możliwości kontaktu między nami wszystkimi w takiej chwili.

Salon czytam i nie chcę czytać.

Referenta przeczytałam z ogromną ulgą, że ktoś pewne sprawy widzi podobnie do mnie.

A na koniec tego wszystkiego, co jeszcze się nie skończyło, poczułam niewyobrażalną wdzięczność do moich Przyjaciół za to, że się odezwali, byli i są.

Człowiek nie powinien być sam, choć tak się czasem zdarza. W szczególnych chwilach nie powinien być sam, a i to się zdarza.
I nie ma sensu myśleć o ciszy tych, którzy zamilkli, wystarczy cieszyć się z głosu obecnych, bo oni postanowili ze mną być.
Dziękuję za brak poczucia osamotnionego przeżywania. Bardzo, bardzo dziękuję.

Wierzę, na granicy pewności, że z każdej najkoszmarniejszej chwili można wyłowić światło jasne i dobre.

Ci z Góry będą prowadzić Tych co odeszli i nas, którzy zostaliśmy. Zawsze tak było i zawsze tak będzie.

Tylko sami się nie zgubmy.

8 komentarzy:

merlot pisze...

Dostaję e-maile od przyjaciół z zagranicy. Od Holendra, Amerykanów. Nawet z Peru.

I łapię się na tym, że to jest dla mnie ważne. I że coś mnie ściska za gardło, gdy czytam ich słowa wsparcia i sympatii.

Gretchen pisze...

Merlocie,

Nie ma na tym świecie chyba nic ważniejszego ponad obecność ludzi wokół nas.

Czasem wydaje się, że czyjaś obecność jest oczywista, a jej nie ma, za to są inne zaskakujące, albo oczekiwane.

Mało ostatnio nadążam za zmiennością, lecz niezmiennie cieszę się z dobrych zaskoczeń.

Dzięki Tym z Góry za ludzi.

Pino MC pisze...

Dzięki Bażancie. Dobrze, że jesteś.

Żałuję, że to wszystko nastąpiło. W piątek wieczór, po raz pierwszy od paru tygodni, poczułam, że coś ze mnie odpłynęło, jakiś ból.

A potem wszystko wróciło. Nawet pisać w tym stanie nie potrafię.

Dobre rzeczy też są. No pewnie, że tak. Muszą być, bo żyjemy.

Gretchen pisze...

PinOlu,

Dbaj o siebie i nie pisz, skoro nie możesz.

Resztę wiesz.

grześ pisze...

Gre, znowum widzę podobnie.

W ogóle mam wrażenie, że real jakoś po tej tragedii próbuje sobie radzić lepiej lub gorzej, ale po ludzku, za to to co w necie (a właściwie w s24, bo niewiele więcej czytam) to jakieś dno totalne w większości...

Pozdrawiam w tym trudnym czasie.

Pino MC pisze...

Alkohol gubi ten kraj w przerażający sposób.

Przepraszam za refleksję bez związku, ale trochę się dzisiaj napatrzyłam tudzież nasłuchałam.

Gretchen pisze...

Grzesiu,

Czytałam Twój tekst w Salonie i mogę napisać to samo, co Ty mnie - widzę to podobnie.

Real sobie jakoś radzi, chociaż Kraków to słabo wczoraj wypadł z tego co widziałam.
Pod Pałacem Prezydenckim za to atmosfera skupienia i spokoju. Zaraz pojawią się zdjęcia z wczoraj, to sam zobaczysz.

Dla mnie czas się trochę zatrzymał, a w tej chwili nie bardzo mogę sobie na to pozwolić więc się szamoczę.

Pozdrowienia Grzesiu.

Gretchen pisze...

Pino,

Może to jest bez związku, a może jednak związek ma?

Interesujące to Twoje spostrzeżenie.