22 czerwca 2010

Codziennik Gretchen: 21 czerwca

dobre uczynki: sympatia dla ludzkości szczodrze okazywana
złe uczynki: coś mi w głowie trzeszczy
nastrój: hmmm...
napęd: przyczajony jak tygrys
motywacja: ukryta jak smok

***

No tak...
W piątek byłam zaproszona na dwie zupełnie różne w swojej wymowie imprezy. Najpierw z rana Eksmen zaprosił mnie na podpisanie aktu, mocą którego zrzekłam się praw jakichkolwiek do mieszkania i stało się ono jego wyłączną własnością, co w jego oczach było stanem faktycznym od zawsze, a wspomniany akt tylko tę formalną rzeczywistość potwierdził.
Zgrabne ujęcie, nie zaprzeczę.
Mam to już za sobą, wraz z Eksmenem i niewątpliwie jest to dobre rozwiązanie. Jeśli ktokolwiek myślałby, że jako kobieta zła i podstępna cieszę się z posiadania przez Eksmena mieszkania obłożonego ewidentną klątwą, spieszę donieść iż w swojej nieskończonej dobroci zeznałam mu uczciwie czego się dowiedziałam.
Impreza była taka sobie, bo notariusz skrupulatny na dwie godziny siedzenia w skórzanych fotelach co wymusiło nieco sztuczną konwersację. Byłam oszczędna w słowach, a jakże. Zachowywałam postawę godną i chłodną, wyzutą z emocji.

Następnie udałam się do pracy, by po niej skorzystać z zaproszenia na wernisaż matki mojego kolegi. Oboje znam od czasów głębokiej niewiedzy o ważnych sprawach tego świata, gdyż byliśmy zaprzątnięci końcem własnego nosa. Paweł co prawda usilnie starał się sprawiać wrażenie zaangażowanego w sprawy wagi ciężkiej, ale to chyba jednak ściema była jak teraz na to patrzę. Krótko mówiąc minęło od cholery czasu, a ja nie miałam pojęcia, że jego mama znana mi od zawsze maluje obrazy i pisze wiersze.

Chciałabym zwrócić uwagę na pewien maleńki szczegół. Otóż ten szaleńczy towarzysko piatek, niesprawiedliwie pozostający dniem roboczym, wymagał ode mnie szczególnej troski o logistykę.
Rano musiałam zadbać o strój jednocześnie nadający się do odwiedzenia notariusza, do pracy i na wieczorne przyjątko. Ponadto włosy, makijaż, a chodziło także i o to, żebym do wieczora nie śmierdziała nadmiernie z powodu, że to mało eleganckie.

Moja czerwona sukienka nadała się w sam raz. Miałam co prawda wątpliwości jak w sam raz do mojej pracy może się nadać czerwona sukienka, lecz zawinęłam się szczelnie w czarny niczym kir szaaaal i było nieźle.
Na modłę muzułmanki siedziałam również w kancelarii, jako kobieta skromna z natury. Skromność towarzyszyła mi dzielnie przez większość wernisażu choć w końcu nie wytrzymałam i odrzuciłam szal ukazując głęboki dekolt czerwonej sukienki, co spotkało się z głośnym westchnięciem dwóch panów. Wcale się nie dziwię.

I tak sterując szalikiem można być stosownie ubraną o różnych porach dnia w niesprzyjających okolicznościach, co należałoby zamieścić w jakimś poradniku dla kobiet, co zapewne już ktoś przede mną uczynił.

Dotarłam na przyjęcie lekko spóźniona z powodu obowiązków służbowych. Okazało się, że kilka osób znam. Kilka poznałam. I kilku poznałam.
Trzeba przyznać, że wzbudzam duży aplauz panów dalece nie z mojego pokolenia, ale za to artyści to artyści prawda.
Niezbyt licznie zgromadzona młodzież rozmawiała ze mną chętnie, sądząc że jesteśmy równolatkami.
Może to się jakoś komuś składa w całość, mnie nie bardzo.
Prawdopodobnie jestem dziwnym stworem robiącym na każdym takie wrażenie jakie chce sobie wyprodukować akurat w danej chwili. Podobne umiejętności ma zdaje się kameleon, ja w każdym razie nie zmieniam koloru z tego co wiem.

Tradycyjnie na pytanie czym się zajmuję odpowiadałam szczerze (nigdy się tego nie oduczę) więc serca i dusze otwierały się przede mną natentychmiast, co ma niezaprzeczalny urok jeśli przebywa się wśród ludzi twórczych.

Wypiwszy nieco wina postawiłam na szczerość wyznając jednemu aktorowi, że jego głos może doprowadzić do szaleństwa. Mówiłam mu o tym trochę dłużej przywołując jako argument moją specyficzną osobowość, która nakazuje zwracać uwagę szczególną na głos u ludzi w ogóle, w tym u mężczyzn.
Wątpię by to było dla niego jakieś przełomowe, bliżej mi raczej do refleksji jakobym powtórzyła coś co słyszał miliony razy, tym nie mniej jego głos wprowadza w osłupienie, bo wprowadzać ma.
Trzepocząc rzęsami zupełnie bez sensu z powodu panującego już mroku zapytałam czy normalnie też tak mówi, czy jednak tym narzędziem modeluje (ech, ta moja podejrzliwość). Zaskakująco odparł, że nie modeluje i odbił piłeczkę w kierunku mojego głosu, że podobno też jest niezwykły. Yhmmm...
Może powinnam wyprodukować Codziennik w wersji audio zatem...

W następnej kolejności powaliłam niemal na kolana innego pana, który oniemiał, że kobieta tak piękna jak ja może być też tak inteligentna po czym okazało się, że także mądra. Z tego wszystkiego bardzo elegancko odprowadził mnie do taksówki i w godzinie pożegnania ucałował moją dłoń z czcią nabożną, co było naprawdę miłe.

Ku mojemu zaskoczeniu zaplątał się tam też lekarz, bardzo dziwny. Nawet miałam zapytać czy jest może psychiatrą, ale jakoś nie śmiałam. Mógłby się okazać neurochirurgiem i dopiero by było. Swoją drogą ciekawe ile osób zastanawiało się skąd ja się tam wzięłam...

Wiele by mówić jeszcze, bo też atmosfera chwilami przypominała a to filmy Woody’ego Allena, a to twórczość Almodovara jak choćby niezwykle osobista rozmowa z kobietą, która jako żywo przypominała mnie trzydzieści lat później. To zupełnie wstrząsające przeżycie jednak przemilczę dla dobra własnego.
Spotkałam też Marka, który był moim opiekunem na stażu w dawnych czasach kiedy niewiele o swoim zawodzie wiedziałam, a więcej przeczuwałam. Okazało się, że chodził z ojcem Pawła do szkoły. W tym wielkim jak wioska świecie naprawdę każdy zna każdego. Dzięki temu spotkaniu poznałam żonę Marka, która mocno mi kibicując w pomyśle otwarcia prywatnego gabinetu głośno szydziła z własnego męża, że jemu się nie chce tylko woli orać u kogoś niewolniczo zamiast zerwać te kajdany.

No właśnie.

Wymyśliłam sobie ten gabinet tydzień temu. To znaczy wymyśliłam znacznie wcześniej lecz cudownie spadło na mnie źródło finansowania czynszu przez czas dłuższy.

Jechałam na Posterunek i nagle Ci z Góry mnie olśnili zupełnie jakby postanowili dać jakiś sygnał, że może jednak mnie lubią a w każdym razie mają na oku.
Nagle zaczęło się wszystko składać: te pieniądze. zaangażowanie Michała razem z jego umiejętnościami masażowymi i Najlepszej Szefowej jako drugiej do pracy nad ludzkimi troskami.
Cały człowiek byłby objęty opieką od strony duszy i ciała co słuszne jest i sprawiedliwe, i dla człowieka dobre.

Ja mogę sobie obiecać, że nie będę się spieszyć z decyzjami, że przemyślę, że spokojnie i do końca roku, a nawet sobie obiecałam na co mam świadków, co zupełnie mi nie przeszkodziło w oglądaniu mieszkania dwa dni później. Zaciągnęłam tam jeszcze tę nieco oszołomioną dwójkę.
Marzenie nie mieszkanie. Siedemdziesiąt metrów w miesięcznej cenie trzydziestu metrów, do tego obok Łazienek. Trzy pokoje w rozkładzie dla nas idealnym.
No ludzie!

Aż się we troje zatrzęśliśmy z radości i przestrachu. Michał może się zatrząsł najmniej, ale ja z Szefową to już całkiem, bo całe przedsięwzięcie wymaga od nas pewnych zmian, które delikatnie można nazwać rewolucyjnymi.

Z pomocą przyszedł nam agent odpowiedzialny za tę nieruchomość. Sporo już widziałam, ale agenta od nieruchomości, który jest normalną nierozgarniętą ciapą robiącą wrażenie jakby nie miał na tym zarobić, albo jakby go to zupełnie nie obchodziło, to jeszcze nie widziałam...
Przyzwyczajona raczej do namolności pozostaję w zdumieniu. Miał skontaktować się z właścicielem i zadzwonić do mnie następnego dnia i cisza. Absolutna, jak makiem zasiał.
Dzisiaj Michał wziął sprawę w swoje ręce, odbył z panem Zdzisławem męską rozmowę i czekamy do jutra kiedy to... Zdzisław ma zadzwonić...

Patrząc na rzecz od strony korzyści a nie wyrzekania przyznać trzeba, że te kilka dni to czas na otrząśnięcie się z szoku, tempa i emocji cokolwiek ambiwalentnych.
Ja nic tylko liczę, kombinuję, badam rynek, przemyśliwuję nad wrogim przejęciem części moich pacjentów z Posterunku i tak naokrągło. Robię to wszystko mając absolutną pewność odnośnie niemożności zgadnięcia co przyniesie przyszłość.

Ludzie żyją mundialem, wyborami podzielonymi na tury, grillowaniem, końcem roku szkolnego, rozpoczęciem wakacji, a ja nic tylko przeczesuję swój mózg gorączkowo poszukując odpowiedzi na pytanie co robić?!
Ci z Góry dają jakieś znaki na tak, sprowadzają na moją drogę pana Zdzisława z tym przecudnym mieszkaniem, albo przecudne mieszkanie niestety z panem Zdzisławem co z kolei budzi we mnie podejrzenie, że Oni Tam mają teraz niezły ubaw ze mnie. Przypuszczam, że pokładają się rechocząc.

Piatek był potrzebnym przerywnikiem, trochę się oderwałam, ale...

Skoro jestem tak piękna, inteligentna i mądra to przynajmniej te dwa ostatnie przymioty powinny mi powiedzieć co mam zrobić. Tak?

Aaaaaaaaaa!

7 komentarzy:

grześ pisze...

Hm,

"I tak sterując szalikiem można być stosownie ubraną o różnych porach dnia w niesprzyjających okolicznościach, co należałoby zamieścić w jakimś poradniku dla kobiet, co zapewne już ktoś przede mną uczynił."

To ty nie wiesz, że najlepiej sprzedają się patenty, które juz ktoś wymyślił i opisał.
Pisz ten poradnik, no:) więc.

Co do codziennika w wersji audio jestem za, blo w wersji audio bowiem kojrzy mi się tylko z Azraelem, on jednak głosu radiowego nie ma, raczej drętwy.

A ja dziś okazałem się skurwielem, w dodatku wrednym:), wiedziałem, że tak się skończy to, że zgodziłem się pomóc innym.

Więc tak, poszedłem do pracy, przeprowadziłem egzamin z nieswojego przedmiotu Pisanie (bo prowadząca połamała się i nie mogła dotrzeć), zanim egzamin się zaczął, musiałem jednej osobie zdziwionej uświadomić, że jej do egzmainu nie dopuszczę, bo zaliczeń nie ma.
Zdziwiła się na smutno, cóż, nie wiedziałem, że to dopiero poczatek mojego dołowania ludzi dziś.

Egzamin się skończył, przeprowadziłem jeszcze egzamin z przedmiotu już swojego czyli z tłumaczeń, później trza było sprawdzic, zsumować ocenki te i jeszcze z 4 innych przedmiotów w skład praktycznej wchodzące.

No i okazało się, żem zbyt dociekliwy i odkryłem, że ktoś z pisania podłożył tzw. gotowca, znaczy miast swojego wypracowank dał pracę z neta ściągnięta, oczywiście nie uznałem.

t osoba nie zaliczyła więc (bo jeszcze miała gramatykę niezaliczoną) egzaminu,i oczywiście zdenerwowała się, popłakała, ja wyszedłem zaś na brutala wrednego, który ludziom an 3 roku licencjatu życie komplikuje...

Cóz, bywa...

na szczęście jest mundial, a jutro znowu idem do pracy, na szczęście innej i jednorazowej, no i w przeciwieństwie do tej dziś nawet mi zapłacą.

Aczkolwiek zajmował się będę łażeniem po budowie i gadaniem po niemiecku...

Igła pisze...

Jeżeli chodzi o W.Allena to kojarzy mi się ten pan z rolą plemika, z resztą w filmie /bynajmniej/ własnym.

Co do reszt wpisu to nie wiem bo nie byłem.
I w ogóle nie bywam.
Bo i po co?

Biust autorki zaobserwowałem już wcześniej ( i nie tylko).
Nie powiem, interesujący.
Hmm.. , trochę..
Aktorów, nawet całujących w rękę, nieciekawym.
Neurochirurgów tym bardziej, (a nuż jakiś przeszczep czy cóś).

Wpis, literacko...interesujący..

grześ pisze...

A ja dostałem stypendiumw DOjczlandzie.

Kurwa, dlaczego takie rzeczy mi się zdarzają wtedy, jak już przestaję w nie wierzyć ,mam inne plany, zaplanowałem sobie całe 2 tygodnie w Niemczech w lipcu privat, a tu ganz spontan dostaję maila, że oni mnie zakwalifikowali na sommerkurs we Freiburgu na cały sierpień.

No i co teraz?

A ja już dawno przestałem o tym myśleć, w sierpniu i lipcu mam inne sprawy, no i wraca myśl bym se pojechał w takim razie na prawie dwa miesiące do Dojczlandu, na co jednak mnie nie stać, no i są inne przeciwwskzania...

Masakra...

A wydawało się, że wmym nudnym życiu już mnie nic zaskakującego nie spotka.

grześ pisze...

P.s. A do pokoju wleciało mi chyba ze 30 komarów z czego tak dwie trzecie udało mnie się zabić i finezyjnie rozmazane są na ścianch, gdyby komary były większe i miały więcej krwi, mógłby mój pokój stanowić scenerię dla niezłego horroru:)

Gretchen pisze...

Grzesiu,

Przemyślę wersję audio tym bardziej, że dzisiaj właśnie spotkałam się z koleżanką, której nie widziałam jakiś czas, a ta od razu

- jeeeju Gre jaki ty masz głos!

- jaki? - pytam nieco przerażona

- jak kurwa mać, taki masz głos - powiedziała moja koleżanka pełniąca ważne stanowisko na innym odcinku Służby.

Więc przemyślę. :)

Co do meritum Twojego pierwszego komentarza muszę przyznać, że mam wątpliwości nieustające czy oczekiwanie od ludzi dotrzymywania warunków umów (jakiekolwiek by nie były) jest skurwysyństwem czy przejawem uczciwości.
Stawiam na to drugie choć społeczny odbiór jest inny, Zazwyczaj.

W kwestii stypendium to fajna rzecz. Często się tak zdarza, że przychodzą do nas sprawy dawno zapomniane i pogrzebane. Niekiedy wbrew misternie zbudowanym planom innego rodzaju.
Ot, życie. :)

Ponadto dodam, że ja nie zabijam jak wiadomo i wcale do mnie nie wlatują.
Początkowo to wymaga pewnej odporności, ale jak już się między nimi rozejdzie plotka bezpieczeństwa - odstępują.
Tak oto mam spokój od żarcia przez komary w domu.

Inne stworzenia są wypuszczane na świeże powietrze przy użyciu szklanki i kartki, bo taka zaraz łatwa do zaprzyjaźniania się nie jestem.
W każdym razie z owadami.

Pozdrawiam Grzesiu przemyśliwując poradnik dla kobiet.

:)

Gretchen pisze...

Igła.

Ja wiem, że to może wyglądać tak, że ja bywam lecz nie przesadzałabym w tym względzie.
Lubię czasem sobie gdzieś pobyć, najlepiej w zupełnie zaskakującej galaktyce. Odświeża, dystansuje, cieszy.

Gdybyś tam był to ja bym się popłakała ze śmiechu z powodu Twoich min i innych takich. Chwilami sama nie mogłam uwierzyć w to co widzę.

Najlepsze było jak dziwny lekarz wyszedł, a całkowicie znietrzeźwiony właściciel galerii doszedł do przekonania, że tamten zabrał ze sobą obraz.

Albo moja rozmowa z jedną miła dziewczyną o rasach psów obronnych.

Albo... Sam rozumiesz. :)

W rękę nie całował mnie aktor tylko malarz artysta, co stanowi realną różnicę. Aktor nowocześnie wysyła smsy.
Mężczyźni...

Dziękując za docenienie moich wysiłków pozdrawiam Cię obserwatorze.

:)

grześ pisze...

Nie wiem czy skurwyysństwem jest wymaganie od innych, by byli fair, dziś się dowiedziałem, że to świństwo:(

I to od osoby uczciwej i z zasadami