9 stycznia 2011

Bóg, jeśli chce kogoś doświadczyć...

Cały dzień dzisiaj błąkał mi się po głowie pomysł napisania czegoś, ale bardzo chciałam, żeby to było coś bardziej optymistycznego, innego niż dotąd od długiego czasu.
A coś we mnie mówiło, żeby napisać... Mniejsza o to, w każdym razie o czymś innym.
Napisałam, co napisałam.
Było dwadzieścia minut po północy kiedy opublikowałam tekst. Jeszcze wymieniłam z Pino komentarze.
Spojrzałam na zegarek i doszłam do wniosku, że pora na nocny spacer z Gretą.
Wszystko jak zwykle: buty, smycz, klucze, winda.

Winda.

Weszłam do windy, wybrałam zero.
Po chwili wszystko zaczęło migać. Raczej nigdzie nie jedziemy, ani w górę, ani w dół.
Nadchodzi ten nagły przypływ braku powietrza, ale spokojnie, spokojnie... Jestem w stanie to opanować przecież. Jest powietrze, sporo przestrzeni, tylko ja i Greta... Opanowałam swój mózg. Spokój. Mam czym oddychać, w gruncie rzeczy do uwięzienia ta winda jest lepsza, nie jest źle.
Pies się trochę dziwi co się dzieje, a to wymusza na mnie dotarcie do medytacyjnych głębin czegokolwiek zbliżonego do opanowania. Jeśli ona zacznie panikować, to się nie pozbieramy obie.

Spokój.

Oddech.

Przycisk alarmu.

Nic.

Alarm. Nasłuch.

Nic.

Alarm w trybie ciągłym.

Nic.

Guziczki migają sobie, winda stoi jak stała, psa udało się oszukać, we mnie nawet nie ma paniki. Próbuję zgadnąć czy jutro rano to ludzie idą do pracy, bo poniedziałek, czy do kościoła, bo niedziela. W najgorszym przypadku się prześpimy w windzie. Mam puchówkę na sobie i własnego psa, jakoś to będzie.

Alarm.

Nasłuch.

Nic.

Nagle jakby szumek wzlotu, ale winda nie rusza.

Alarm.

Cisza.

Alarm.

Alarm.

Alarm.

W nieskończoność.

Coś zachrobotało, ale nie wiem gdzie. Wszystko w sumie mi jedno gdzie. Najwyraźniej ktoś coś usłyszał.

Krótki alarmik, żeby potwierdzić swoją obecność.

Jakieś dźwięki dochodzą nadal, jakby ktoś się starał otworzyć windę.

Króciuteńki alarmik, że tu jestem.

Mikrosekundy cierpliwości i drzwi się otwierają, a za nimi nasz pan Krzysztof, który mówi, że jego syn wracał z imprezy i usłyszał, bo nikt poza nim.
Wiele pięter liczy nasz dom, na każdym gdzieś około dziesięciu mieszkań.
Pan Krzysztof gorzko mówi, że nikt z mieszkańców nie usłyszał.
Ja mówię tylko dziękuję, na co on że nie ma za co, a ja że i jest.

Drugą windą, jak kamikadze, pomykam w dół, bo pies, spacer... Wszystko mi odpuszcza i zaczynam ryczeć jak durna jakaś. Wiem, że to normalne.
Trudno mi złapać oddech, nagle jest jakiś urywany, coś tam coś tam.

Wracamy do domu. Otwieram drzwi i nie mogę uwierzyć, że tu jestem. Dziwne.

Znajduję wiadomość od Pino. Pod moją nieobecność wszystko toczyło się swoim rytmem, co jest tak oczywiste, że nie ma sensu o tym pisać, czy myśleć.

Spojrzałam na zegarek. W sumie nie wiem po co , bo byłam przekonana, że wszystko trwało dwadzieścia minut. Nie było mnie półtorej godziny.

Gdzieś tam, w tej niewiele znaczącej historii, jest esencja życia.

Bóg, o ile chce kogoś doświadczyć, nie pozwoli mu na chwilę wytchnienia. Tak długo, aż barania głowa nie zrozumie.

Nadal nie rozumiem. Niestety.

18 komentarzy:

Pino MC pisze...

Dla rozluźnienia zajrzyj do mnie.

:*

Gretchen pisze...

Już się boję rozluźnić, że znowu coś się stanie.
Byłam u Ciebie i zostawiłam wesoły ślad.

dorka blee pisze...

Ja mam w bloku trzy windy. Jedna ciągle się zacina.
Odkąd spędziłam w niej kiedyś w sam szczyt przemieszczania ludzkiego 4 minuty, olewana przez wszystkich (dzieciaki się baaaaaaaawią), mam w komórce numer do pogotowia dźwigowego

Co do części z Bogiem...
Nie wiem, a może to znak, że wyhamować tempo życia trzeba?
I nie mam tu na myśli ostatniego pomysłu na gabinet - raczej potwierdzenie to, że dalej tak nie można...
To była moja pierwsza myśl.
A jak jest - Bozia wie :)

dorka blee pisze...

"Bóg jeśli chce kogoś doświadczyć..."

To nie szło tak, że mu rozum odbiera?

Gretchen pisze...

Dorciu,

Nie miałam telefonu, bo odkąd doszłam do tego, że w windzie zasięgu nie uświadczę, nonszalancko pozostawiam go w domu.
Półtorej godziny ciągłego alarmu i nikt nie usłyszał. Czy to możliwe? Pewnie możliwe...

Co do tempa życia to z pewnością masz rację. Właściwie wszystko co mi się przytrafia zaskakującego związane jest z zatrzymaniem. Więc się staram trochę. :)


To szło tak z tym rozumem, ale poczatek był inny: gdy Bóg chce kogoś ukarać, to rozum mu odbiera.
Mam nadzieję, że nie chce mnie ukarać, i że nie posunie się tak daleko. :))

Pino MC pisze...

W takim razie do windy należy brać na pażarnyj śpiwór i namiot.

Gretchen pisze...

W chrakterze śpiwora miałam zamiar użyć kurtki puchowej, ale o namiocie nie pomyślałam. Właściwie namiot jest zbędny, tam jest dość ciepło...

Pino MC pisze...

Ale tak spać na podłodze jak menel?

Gretchen pisze...

No trudno.
Zamiarowałam odpięty kaptur zaczarować w poduszkę, natomiast resztę kurtki uznać za kołdrę.
Pies miał stanowić zabezpieczenie dodatkowe, ale przecież trudno sobie wyobrazić jeszcze napad w tej sytuacji.

Chyba trudno...

Pino MC pisze...

Teraz już będę czuwać :P

Gretchen pisze...

:))))

Dziękuję za dzisiejsze zabezpieczanie.

Pino MC pisze...

Ave Satan

http://atrapa.net/chains/skrajni-buddysci.htm

Gretchen pisze...

No, no... :)
Pouczające, a jakże.

Interesujący jest ten komentarz:

"Cóż, nietrudno jest sobie wyobrazić radykalnych buddystów. Znając ich pogardę do dyscypliny umysłowej, ich antyintelektualizm (np. ich przekonanie, że "każdy ma swoją prawdę", a zatem szukanie prawdy obiektywnej jest bezcelowe), ich rozpasanie moralne, zwłaszcza seksualne, ich skłonność do nadużywania alkoholu i narkotyków... a przede wszystkim ich pogardę do osób, które - we własnym zakresie i z własnej inicjatywy - cenią takie wartości jak wiedza, umiar i pokój, czyli wartości chrześcijańskie... bardzo łatwo byłoby mi uwierzyć w tę wiadomość.

Buddysta uznaje tylko jeden autorytet - siebie samego. I jeśli słyszy czyjąś opinię, postąpi wbrew niej. Nie dlatego, że uważa, że jest ona niesłuszna, ale by zaznaczyć, że nikogo nad sobą nie uznaje. Można to ująć następująco: wiadomo, że buddyści nie wierzą w "Boga" ani "bogów". Ale to tylko dlatego, że sami sobie są bogiem i sami siebie wyznają. Ci ludzie to totalni degeneraci moralni.

...skoro ów łańcuszek został niniejszym zdyskredytowany, to widzę, że on akurat jest fałszywy. Mówię tylko, że ze wszystkich religii to buddyści są najbardziej skłonni do przemocy fizycznej (choćby ze względu na wspomniany całkowity brak moralności...). Ci ludzie są niebezpieczni."

Jeju, ależ ludzka niewiedza jest bezgraniczna. Trochę to smutne.

Pino MC pisze...

No nie wiem, mnie jakoś nigdy nie próbowałaś pobić.

Ten sam facet się rozpisywał jeszcze bardziej na pewnym forum, ale tam został przez innych rozjechany na miazgę. :)

Gretchen pisze...

Po chwili pomyślałam, że to żart. Wszystkie zarzuty jakie ten człowiek stawia buddyzmowi są dokładnym odwróceniem jego założeń.
Buddyzmu, nie człowieka.
Pewnie dlatego tak łatwo było zrobić z niego miazgę.
Z człowieka, nie z buddyzmu. :)

Ja sobie w ogóle nie przypominam, żebym kogoś pobiła. No może raz...

Pino MC pisze...

Ja też chyba raz, no ale nie jestem buddystką...

Gretchen pisze...

Właściwie to było w obronie własnej poniekąd... Po latach stwierdzam, że za słabo jakoś, albo co.
Mniejsza z tym.

Teraz już jestem grzeczna.

grześ pisze...

NO i morał jest taki, że trza łazić po schodach:)
Wtedy najwyżej można noge złapać.
A co do doświadczania, to ja dziś prawie bym miał mały wypadek dziś, ale wyhamowac się udało na szczęście.

No ale po wpadnięciu do rowu miesiąc temu mam dosyć samochodowych przygód:)