17 maja 2010

Gretchen w Publicznej Służbie: Pismo

Rządy ewidentnie carującej Dyrekcji mają się dobrze, wzmacniają się niejako, wszystko idzie ku sile i kontroli, co za jakiś czas powinno nam dać monarchię absolutną, albo coś a la w podobie.
Część tego procesu zmierza w kierunku od paszczy ku papierowi czyniąc go widzialnym i właściwie to dobrze, bo pierwszy okres (błędów i wypaczeń) był raczej wyłącznie słyszalny. Mało bębenki w uszach nie popękały.
Papierzydła śmigają, aż miło popatrzeć. Jedne idą wewnętrzną pocztą, inne faksem, i z powrotem.
Jak tak dalej pójdzie to prośba o pisemną formę też będzie pisemna i czas ten zostanie przez historię określony jako epistolograficzny.
Wiele jeszcze przed nami.

Wspomniany wcześniej szeroko i pierwszoplanowo kolega, który udał się do Moskwy utrzymał swoje wątłe miejsce na naszym Posterunku, ale nic za darmo.
Miał on otóż rozważyć w swoim sumieniu, po przeprowadzonym jego rzetelnym rachunku, w jaki sposób konkretnie zamierza zrekompensować Publicznej Służbie swoją trzydniową, skandaliczną nieobecność.
Rozważył i zdecydował, że odda każdą wydartą Służbie godzinę, co do minuty.
Dobry z niego i oddany poddany.

Swoje wnioski przedstawił oficjalnie, w pozycji na baczność, Najlepszej Szefowej, która tę radosną dla wszystkich wiadomość przekazała nie mniej oficjalnie i w pozycji zasadniczej, Dyrekcji.

Dyrekcja dobrotliwie pokiwała głową, z zadowoleniem przyjmując postawę tak pięknie wytresowanych pracowników, którym dwa razy powtarzać nie trzeba, choć sami muszą powtórzyć od trzech do pięciu razy, co wynika z zaprzątnięcia dyrektorskich głów sprawami wagi najwyższej.
Pokiwawszy i przyjąwszy wydała pisemne polecenie pisemnej odpowiedzi (oto jaskółka preepistolograficzna), żeby potem nie było totamto.

Kolega się natężył i naprężył, podrapał po głowie i zasiadł do pisania, a proces ten poprzedzony był kilkudniowym, głębokim zastanowieniem nad przedmiotową kwestią.
Muszę przyznać, posypując całą siebie popiołem, że nie śledziłam twórczego trudu współpracownika i to wcale nie z wrodzonej dyskrecji, czy braku wścibskości. Doprawdy, brak wścibskości trudno mi zarzucić, z dyskrecją sprawa ma się znacznie lepiej.
Zajęta innymi punktami zapalnymi, zupełnie przeoczyłam rzecz całą.

Szczęśliwie Ci z Góry czuwali, żebym jednak nie została pozbawiona możliwości zapoznania się z owocem kolegi, pardą.

Jakoś ze trzy dni temu usiadłam sobie przy nowoczesnym biurku w pomieszczeniu naszej rejestracji, błądząc wzrokiem bezmyślnie i niejako przy okazji omiatając spojrzeniem to piękne pomieszczenie, biurko i artystycznie rozrzucone na nim dokumenty wagi różnej.

I nagle zobaczyłam to.

Odkąd zobaczyłam, moje życie się zmieniło.

Chciałabym się nauczyć na pamięć, ale to zdecydowanie przerasta moje możliwości.
Chciałabym móc zachować tę treść w sobie na zawsze.
Chciałabym umieć tak pisać. Lekko, klarownie ze swadą.

Jak to się stało, że inni przeoczyli nie dojdę, ale zadbałam o to, żeby mogli poczuć zbawienne działanie jednego, jedynego zdania wypełniającego, w jakże skończenie doskonały sposób, treścią Pismo zaopatrzone we wszelkie niezbędne nagłówki.
Stan, który zawładnął mną, udzielił się i targa nieustannie wieloma osobami, więc na naszym Posterunku mają miejsce wstrząsy o niespotykanej dotąd sile.
Zrobiono kilka kopii, jest pomysł powiększenia, oprawienia i zawieszenia na ścianie tego dzieła, które bez wątpienia zachowa się w pamięci potomnych.

Postanowiłam więc zawiesić je i tutaj, w tym moim skromnym zakątku, by niosło radość i szczęście każdemu, kto zechce przeczytać.



"Zaległe godziny chciałem odpracować systematycznie zostając dłużej w pracy każdego dnia, tj. przychodząc wcześniej lub kończąc później, tak by z końcem maja suma zaległych godzin była równa sumie dodatkowych godzin pracy."



Trudno uwierzyć, ale Dyrekcja uznała tę deklarację za zbyt mało precyzyjną i domaga się kolejnych wyjaśnień.
Oczywiście na piśmie.



W następnym odcinku: Gretchen, Publiczna Służba i Żywioły.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Rozumiem, że brak komentarzy oznacza, że wszystkich zatkało.

Albo zalało.

Igła pisze...

Anonim niech się podpisze.
Nooo..
Bo być może jest nim caryca szefowa?
A my tu władzę szanujem w odróżnieniu od autorki.

grześ pisze...

Mnie nie zalało, ale okolice mnie tak daleko i owszem zalana i zalewana

:(

Gretchen pisze...

Dorciu,

Dziękuję za wywołanie komentarzy. :)

Mam nadzieję, że Cię nie zalało. W Poznaniu to mają szczęście, suchutko i ciepło.

Pozdrowienia.

Gretchen pisze...

Igło,

Carująca nie komentowałaby, wylałaby mnie z pracy i tyle, co z pewnością na dobre by wyszło. Dla mnie.

Władzy, nade mną sprawowanej, jakoś rzeczywiście nie obdarzam nadmierną atencją...
Ale naprawdę aż żal patrzeć, mimo wszystko.

Władza carująca zastanawiała się ostatnio, czy nie urwać mi z pensji dwóch dni, które spędziłam na szkoleniu, z którego ta sama władza czerpie wymierne korzyści i czerpać ma szansę jeszcze większe.
Nie dość, że nie chcę pieniędzy za szkolenia, a mogłabym chcieć, nie dosć, że nie chcę wypłaty za delegację, do której mam prawo, to jeszcze kwękają...

I jak tu z nimi rozmawiać?

Cyrk, to przy tym wszystkim poważna i szacowna instytucja.

Pffff...

Gretchen pisze...

Grzesiu,

Wyrażam nadzieję, że stan braku zalewania Ciebie utrzymuje się niezmiennie.

Pozdrówka.