1 kwietnia 2010

Codziennik Gretchen: 31 marca

dobre uczynki: ogólnie rzecz biorąc jestem miła dla świata
złe uczynki: ani mi w głowie
nastrój: przerzucający się, lecz z tendencją do euforii
napęd: wyeksploatowałam się energetycznie
motywacja: rośnie

***
Michał, po dziesięciu godzinach rozmowy o podstawach i meandrach egzystencji człowieka ze szczególnym uwzględnieniem jego własnej i mojej też, nagle obwieścił, że z ogólnego rozżalenia uczy się przyciągać metalowe przedmioty siłą woli i ma w tym niejakie sukcesy.
Ja, gdybym się uczyła przyciągać cokolwiek siłą woli, do tego z sukcesem, nie czekałabym dziesięciu godzin, by to obwieścić przyjacielowi, ale może to jest jedna z tych fundamentalnych różnic między kobietą i mężczyzną?
Może babki tak mają, że kiedy tylko myśl o czymkolwiek im zaświta, zaraz lecą w dowolne miejsce i rozszczebiotują o tym?
Niektóre robią to niestety zanim myśl się pojawi, przez co pozostałe stają się ofiarami stereotypu, niesprawiedliwego, dodam.

Zdarzało mi się próbować skupić na czymś, weźmy na przykład doniczkę i sprawić, żeby uniosła się w powietrzu... Do dziś próby należy zaliczyć do nieudanych.

W pierwszej chwili pomyślałam, że to żart. Patrzę na niego uważnie nie dostrzegając cienia uśmiechu, co w przypadku Michała wcale nie oznacza, że mówi poważnie i na odwrót.
Nakazałam okazanie.
Wbrew własnemu, misternie budowanemu wizerunkowi, są takie chwile kiedy nie chce mi się być naiwnym dziewczątkiem. Oczywiście, z pewnej perspektywy można by nakazanie uznać za emanację naiwności, ale to tylko przy dużej dozie złej woli.

Okazał.
O matko moja! Normalnie łyżeczka herbaciana trzymała mu się na czole jak przyklejona plastrem!

- Daj, daj, daj, teraz ja! - wykrzyknęłam podskakując z pozycji lotosu.

Biorę tę łyżeczkę, przytykam do czoła, chwilkę się koncentruję...
Jest! Trzyma się! O matko moja!
Wszystkie próby udane, w różnych miejscach czoła. Nie miała prawa trzymać się na niczym, dodatkowo energicznie kręciłam głową w wiele różnych stron, pochylałam głowę, a ta tkwiła w miejscu. Aaaaaa!

Michałowi, który ma za sobą dłuższy trening, wyszło też z zippo. Mnie nie.

Nie bardzo wiem jak to rozumieć. Czy naprawdę jestem wiedźmą, a może cyborgiem (hipoteza Andrzeja)? Może zamiast mówić, że nie jestem normalna powinnam zacząć mówić, że jestem paranormalna? Zagadka.

Proszę bardzo, tak to jest z kobietami, wiele godzin rozmawiania o tych tam podstawach bytu, a wystarczy jedną sztuczkę pokazać i cała reszta idzie w cień.

Tylko, że to nieprawda.
Gadamy tak z Michałem od dwudziestu lat, nigdy nie udało nam się skończyć przed świtem. Cenię te rozmowy, z czasem coraz bardziej. Lubię jego opowieści, on lubi moje, dobrze się rozumiemy i nie ma nieporozumień.
Może miarą przyjaźni jest niekończąca się historia spraw, o których koniecznie chcemy powiedzieć drugiemu człowiekowi?
Od czasu naszej, legendarnej w pewnym gronie, dyskusji o samcu modliszki wiele się zmieniło, tak wiele, że już nie da się tego ogarnąć, a my wciąż swoje.
Niezaprzeczalnie cudowne są te spotkania. Bez napięcia, bez udawania, bez zasłaniania radości i bolesności naszych doświadczeń.
Z tamtego dość małego grona nie został do rozmowy nikt, a my tak.
Pycha.

Położyłam się spać wczesnym świtem cała zadowolona i zasnęłam jak dziecko, z uśmiechem na twarzy.

Wstałam i stwierdziłam brak ciepłej wody, co było niechybnym dowodem, że jest prąd. Tak tu ostatnio jest: albo woda, albo prąd. Kamienica się rychtuje i wdzięczy, coraz tu piękniej choć ja już na wylocie więc będzie o mnie brzydziej.

Ledwie skończyłam jedną rozmowę, zaczęła się druga. Też wielogodzinna. Mój temat został odrzucony, ale po jakimś czasie powrócił.

Trzepotało mi w środku wszystko nadające się do trzepotania, pozostałe organy postanowiły się skurczyć w stopniu maksymalnym, mózg to się wyłączał, to się włączał zupełnie nie wiedząc jaką wersję rzeczywistości przyjąć. Początkowo wysyłał sygnały zwyczajowo przyjęte między nami.

- Mózg - zagaduję nieśmiało - może jednak posłuchamy chwilę dłużej?
- Możemy - rezonuje mózg - ale po co? Przecież wiemy co usłyszmy i o co chodzi?
- Nie rozumiesz chyba o czym mówię - słyszę z zewnątrz głos, który nie jest ani mój, ani mózgu.

Wariactwo jakieś rozczłonkowane pomiędzy tym czego chcę, tym o czym marzę, tym co słyszę, tym co powinnam usłyszeć, podszeptami mózgu, że o Drugiej miłosiernie nie wspomnę. Jak ja mam się w tym wszystkim pozbierać?

Bałam się. Poważnie i bardzo poważnie. Dłuższy czas zajęło mi nawiązanie kontaktu z czymkolwiek innym, niż najczarniejszy scenariusz. Grzebałam i gmerałam, i jakoś się udało. Poczułam, że to ja. Ufff...

Może, co dość jest prawdopodobne, jestem durnowata i nie wiem co czynię, ale uczynię.

Dzięki Bogu za buddyzm. Uważam to za jeden z najlepszych Jego wynalazków, zaraz po zmywarce.

Teraz niech obaj, Bóg i Gruby, trzymają mnie za rękę w postanowieniu dania mojemu życiu szansy bez pośpiechu, egoistycznego chciejstwa, bez poświęcania siebie w imię kolejnych chciejstw. Wszystko co ma być, będzie.
Niech płynie.
W swoim tempie.

Matka moja kupiła sobie odkurzacz, z gazety, przy pomocy wysłania smsa. Dostała szybko, całkiem fajny, nowoczesny i oczywiście z gwarancją, niedrogo.


Wiele lat temu wysłałam wiadomość.
Długo to trwało.
Nie mam gwarancji.
Nie znam ceny.

Nie zamierzam się tym wszystkim zajmować.

Serio. Serio.

Sponiewierana wątpliwościami uśmiecham się (znowu) do siebie. Chyba bez ryzyka nie umiem, ale pokażcie mi kogoś kto nie ryzykuje.

Niech płynie, po niezmąconej tafli jeziora.

Aaaaaaaaaaaaa!


14 komentarzy:

Pino MC pisze...

:)

Dobry bażant z Ciebie. Niech płynie i będzie fajnie.

Z tą łyżeczką to ściema jest, znaczy normalna fizyka.

Fizyka... Święta... Sif.

Gretchen pisze...

I czego się cieszy?
Ja tu rozszarpana do szczętu, a ten bażnat młodszy się cieszy. :)

Fizyka, fizyka! Phi! Zatrzymaj se łyżeczkę. Phi! I nie pozbawiaj mnie tożsamości paranormalnej. Phi.

U Was tam w tym protestantyźmie to nie ma radości ze Zmartwychwstania, czy jak?

Bo, że fizyka sif to się zgodzę. Przerasta mnie.
Nie wiem jak ludzie to są w stanie pojąć.

Pino MC pisze...

O przepraszam, ktoś w tym tandemie musi być obrzydliwie racjonalny i zatrzymywać łyżeczki, bo inaczej marnie widzę ten nasz podbój świata.

Normalna fizyka skojarzyła mi się z niekoniecznie normalnym fizykiem, który na te Święta oddalił się do domu.

Radość jest na pewno, ale chwilowo to dopiero się zaczął Wielki Czwartek, dla uczczenia którego udaję się do psychiatry.

I jeszcze kwiecień się zaczął, właśnie przewróciłam kartkę w moim socrealistycznym kalendarzu.
Oby drugi kwartał Roku Bażanta był bardziej zajebisty i mniej nerwowy od pierwszego.

Pururu primaaprilisowe

P.S. Paranormalna tożsamość? Ktoś tu czyni uzurpację na moją tożsamość cyborga, a ja nic nie mówię...

Gretchen pisze...

Bażantku,

Zatem Ty bądź tą racjonalną stroną, bo mi nie starcza napędu. Racjonalnie to może powinnam uciekać, ale nie chcę i nie umiem.

Święta, jak wszystko, przeminą, fizyk powróci, a life będzie toczył się dalej.

Inna rzecz, że Wielki Czwartek nie jest zbyt optymistyczny. Dla mnie pozostaje symbolem zdrady, choć wszelkie odcienie rozumiem. Ja bym tak nie umiała. Ktoś musiał umieć. Chyba.

Trzepmy piórami w intencji drugiego kwartału. mamy pióra więc trzeba je wykorzystać.

P.S. Wszelkie skargi i zażalenia odnośnie cyborgów należy zgłaszać do Andrzeja. Nie mam z tym nic wspólnego.

PURURU

Pino MC pisze...

Nie ma sprawy, w końcu jak orzekł facebook: "Jestes zatem typowym umyslem scislym. Najwyzsza wartosc, mozliwosci poznawcze oraz nature duchowa przypisujesz Rozumowi".

Bardzo mnie to zresztą oburzyło, bo zawsze uważałam się za rozmemłanego humanistę, a nie jakiś tam umysł ścisły, no ale bycie cyborgiem jak widać zobowiązuje.

W takim razie Ty będziesz stroną emocjonalną i odpowiadającą za zjawiska paranormalne.

Po zsumowaniu stron otrzymujemy zespół maniakalno-depresyjny :P

(Złowił coś?)

Gretchen pisze...

Zatem ustalone.
W tym zespole już wiadomo kto za co odpowiada, co przyczynia się do porządku i swoistej dyscypliny.
W razie potrzeby chwilowo się wymienimy.
Proste,

(Nic nie złowił. Rzekę wysiekło z ryb, co się tłumaczy kłusownictwem, o ile zrozumiałam czym się tłumaczy brak ryb w rzeczonej rzece. Ale co się chłopaki uszli to ich, widoki podobno zapierające, oraz trening w rzucaniu. Jednym słowem: git. A obiadu niet. :) )

Pino MC pisze...

Smażona rybka dobra rzecz, ale z Czajnikiem zawsze się nabijaliśmy z dziadka, to znaczy jego ojca, głosząc pogląd, że wędkarstwo jest bez sensu jako sport. I te śliczne czerwone dżdżownice, rozpełzające się po łódce, i te białe robaczki, nie chcesz wiedzieć, co się z nimi działo... Spinning ma tę zaletę, że jest przynajmniej czysty, ale za to mniej skuteczny, o ile pamiętam.

Ze sportów łowieckich preferuję chodzenie na raki, bo tam przynajmniej widzisz przeciwnika, trwa bezpośrednia walka, możesz ponieść obrażenia (jak skurwiel uszczypnie), albo nawet śmierć (kiedyś mało nie wpadłam do śluzy na Kwiku). Raz popłynęłyśmy z Zuzką w nocy kajakiem przez jezioro na połów, złowiłyśmy całe trzy sztuki, ale uzupełniłyśmy zdobycz kradnąc truskawki z pola, dostałyśmy jeszcze piwo i tabakę od naszych gospodarzy, prawie nam wybuchła kuchenka gazowa, nie miałyśmy garnka, ale ostatecznie wszystko się udało. Potem Zuz sfilmowała szczątki z komentarzem "to nasza niezwykle wykwintna kolacja, złożona z trzech raków".

Próbowałyśmy się też upić pierwszą w życiu wódką, którą przywiozłam z Warszawy, wcześniej przez dwa tygodnie chowając ją w tapczanie (miałam wtedy niemalże pełnoletniego fatyganta, poprosiłam to kupił...), ale jakoś mimo starań zachowałyśmy trzeźwość. Dodam, że na wczasy odwoziła nas mamusia Zuzanny, w pociągu mój plecak leżał jej nad głową i cały czas miałam wizję, że on na nią spadnie, szkło się rozbije i wszystko się wyda. :)

Anonimowy pisze...

Jestem Wesoły Romek, mam na przedmieściu domek, a w domku światło, wodę, gaz...

To tytułem Prima aprilis.
U mnie wszystko na odwrót z wyjątkiem światła, wody i gazu (jeszcze nie odcieli)

bleee

merlot pisze...

A ja tytułem Prima Aprilisu wziąłem sobie ślub z Merlotową. I tak nam zostało.

Ten Anonimowy to mi kogoś przypomina. Pewnie mieszka na przedmieściu. Lublina.

Gretchen pisze...

Pino,

Mogę się mylić, ale z opisu wynika, że chodzi o wędkarstwo gruntowe. Jest ono cokolwiek obrzydliwe.

Osobiście nie poluję na nic, jestem grzecznym bażantem. :)

Gretchen pisze...

Dorciu,

Jak to odwrotnie?
Bo jeśli odwrotnie, to się zaniepokoiłam.

Uprasza się o wypowiedzi dłuższe, obszerniej traktujące o sprawach dorciowych.

Uściskowywuję.

:)

Gretchen pisze...

Merlocie,

A no właśnie!
Wszystkiego dobrego dla Państwa i razem, i z osobna.

Ten anonimowy jak najbardziej zgodnie z przewidywaniem.

Anonimowy pisze...

Merlot, jakiś jasnowidz jesteś czy co?

A tak tytułem prima aprilis, to Andrzej mnie wyrwał tego dnia :)
Metodą "na zboczeńca" tak, że aż ochronę wzywałam :)
Ale o tym kiedyś, kiedy będę w dobrym nastroju, bo teraz to blee.

Czasami, jak mnie coś ruszy, to mu wypominam ten "Żarcik"


Świąteczne pozdrówki dla Wszystkich czytających.

merlot pisze...

Wyrywanie metodą na zboczeńca brzmi ekscytująco.
Proponuję wrócić do tematu po Świętach...